Rozmawialiśmy z legendą GieKSy Marianem Janoszką o niezwykłym dla niego czerwcu w sezonie 1993/1994. To właśnie 15 dnia tego upalnego miesiąca, po ostatnim meczu rozgrywek, były napastnik GKS-u Katowice cieszył się wraz z trójkolorową drużyną z tytułów wicekróla strzelców i wicemistrzostwa Polski.
Sezon 1993/1994 był dla pana niezwykle udany, ale pewnie też pozostał pewien niedosyt. Jak pan ocenia ten czas?
- Mimo, że nie zdobyliśmy mistrzostwa, był to dla nas bardzo dobry sezon. Zajęliśmy wysokie miejsce, graliśmy też w europejskich pucharach. Dla GieKSy to był świetny okres, biliśmy się o najwyższą stawkę.
Jak z perspektywy czasu wspomina pan wyścig o koronę króla strzelców?
- Strzeliłem czternaście bramek i zająłem drugie miejsce w klasyfikacji strzelców, ale trzeba przyznać, że Zenon Burzawa trafiał regularnie i zdobył ich dwadzieścia jeden. Ciężko było go dogonić, ale i tak byłem bardzo zadowolony z tego co udało się dokonać. Wicemistrzostwo kraju i tytuł wicekróla strzelców to też był solidny wynik.
W srebrnym dla GieKSy sezonie walczyliście z Legią jak równy z równy. W bezpośrednich starciach padł dwukrotnie remis - 1:1 i 0:0. Co było czynnikiem decydującym o mistrzostwie?
- Walka zwycięstwo w lidze była niezwykle zacięta, ale myślę, że to nie te dwa remisy zadecydowały o tym, kto będzie cieszył się z mistrzostwa Polski. Wydaje mi się, że ostatecznie przegraliśmy ten wyścig przez straty punktowe z drużynami walczącymi o trzymanie, takimi jak Stal czy Siarka. Zgubienie punktów w meczach z tymi drużynami były decydujące.
Sezon 1993/1994 był dla GieKSy wyjątkowy także ze względu na historyczną walkę w europejskich pucharach ze słynną Benfiką Lizbona, w której niestety górą był… sędzia.
- Byliśmy blisko wyeliminowania słynnej Benfiki, ale ostatecznie nie udało się. Podczas meczu w Lizbonie Adam Kucz zdobył bramkę i to bezpośrednio z rzutu rożnego. Niemiecki sędzia uznał jednak, że piłka nie przekroczyła linii całym obwodem. Trochę nas wtedy skrzywdził, bo gol był zdobyty prawidłowo.
Jakby tego wszystkiego było mało, w ówczesnych rozgrywkach ligowych odnotowaliście najdłuższą serię w historii występów GieKSy w lidze. Trzydzieści meczów bez porażki robi wrażenie. Jak udało się utrzymać tak niewiarygodną serię?
- Na pewno jak się wygrywa, to wszyscy mobilizują się. Stworzyliśmy ekstra kolektyw, jeden szedł za drugiego na boisku. Wiadomo, że porażki budzą niesnaski w drużynie, a każda kolejna wygrana napędzała każdego z nas. To była główna przyczyna takiej serii. Byliśmy zarówno mocni w defensywie jak i ataku. Udało nam się połączyć dobrą postawę obrony z Januszem Jojko na czele, jak i skuteczną grę napastników. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego!