Jednym z pomocników trenera Jacka Paszulewicza będzie nowy asystent - Jakub Dziółka. Spytaliśmy go m.in. o obowiązki w GieKSie oraz jego... 202 centymetry wzrostu.

Nie było szkoda opuszczać Skry Częstochowa? Zwłaszcza, że klub ma szansę na awans do drugiej ligi?

Czuję i żal i ekscytację, bo nie ukrywam, że było mi trochę szkoda zostawiać Skrę w takiej sytuacji. Pracowałem w Częstochowie 3,5 roku, więc trudno było przedstawić zarządowi oraz zawodnikom propozycję, jaką otrzymałem do trenera Jacka Paszulewicza. Z drugiej strony byłem bardzo podekscytowany na wieść o możliwość powrotu do Katowic. Tym bardziej, że jestem wychowankiem klubu z Bukowej. Nigdy nie myślałem, że dostanę szansę, by pracować dla GKS-u w charakterze trenera. Ostatecznie się pojawiła i postanowiłem ją wykorzystać. 

Jeszcze w 2010 r. występował pan dla GieKSy jako zawodnik. Ostatnie wspomnienia chyba niemiłe z uwagi na kontuzję, ale co pan pamięta z tego okresu?

No niestety skończyłem tu grać będąc kontuzjowany, ale mam pozytywne wspomnienia. W gruncie rzeczy osiem lat temu dołączyłem do Katowic w styczniu, biorąc udział w pierwszym treningu. W tym roku także zacząłem w styczniu. Wówczas trenerem był Robert Moskal. Zapadło mi to w pamięci, bo w pewnym sensie historia zatoczyła koło. 

Na czym będą polegać pana obowiązki w GKS-ie? 

Tę kwestię cały czas z trenerem Paszulewiczem na bieżąco korygujemy. Na dobrą sprawę dopiero rozmawialiśmy ze sobą szerzej po raz pierwszy w piątek, dlatego zakres moich obowiązków będzie się zapewne zmieniał. Ja pozostaję do dyspozycji trenera, bo to on w tej chwili odpowiada za zespół i to jego rolą jest wyznaczanie zadań dla całego sztabu. Na tę chwilę pomagam w przygotowaniu fizycznym piłkarzy.
 
Razem z trenerem Jackiem Paszulewiczem macie panowie 4 metry. Jaką rolę odgrywa wzrost w budowaniu charyzmy szkoleniowca? 

Szczerze powiedziawszy nigdy mnie o to nie pytano. Nie da się ukryć, że zazwyczaj “patrzę na wszystkich z góry” i po prostu się do tego przyzwyczaiłem. Myślę, że to samo jest w przypadku trenera Paszulewicza. Ale nie ukrywam, że rzadko spotykam osobę o podobnym wzroście, więc na co dzień jest to dla mnie obce. Z czasem jednak przywykłem do pytań o mój wzrost i o to, czy się nie uderzam w głowę [śmiech]. 

Ma pan żonę i dwójkę dzieci, jak będzie wyglądała teraz logistyka? Przenosicie się wszyscy do Katowic? 

Nie ma takiej potrzeby, bo mieszkamy w Mysłowicach, skąd też dojeżdżałem do Częstochowy. Niemal codziennie robiłem 160 kilometrów w dwie strony, więc teraz będzie znacznie łatwiej, bo jest bliżej. Mimo tego, czasu na pewno nie będzie więcej, bo planujemy ciężko pracować nad tym, by GKS grał dobrze w piłkę. Nasz plan cały czas się rozwija i codziennie pojawiają się nowe rzeczy. Dopiero za kilka dni wszystko powinno się dla nas ustabilizować. Żeby praca przynosiła efekty, to niestety rodzina musi być odrobinę poszkodowana, ale taki nasz zawód.