Bohater legendarnego dwumeczu z Girondins de Bordeaux. Jego strzał zapewnił katowickiej drużynie historyczny awans do 1/8 finału Pucharu UEFA. Przeczytajcie, jak spotkanie z trzema przyszłymi mistrzami świata wspomina Zdzisław Strojek.

Pierwsze kroki w piłkarskiej karierze stawiał pan w Igloopolu Dębica oraz Wiśle Kraków. Jak zareagował pan, gdy zainteresowała się panem pierwszoligowa GieKSa?

- Byłem zadowolony, bo przecież w GieKSie grało wtedy wielu czołowych zawodników – również z reprezentacji Polski. Nie miałem więc problemu, żeby zdecydować się na przejście do GKS-u. W tym czasie otrzymywałem propozycje również z innych klubów np. z Górnika Zabrze, ale w ostateczności wybrałem GieKSę.

Czyli nie miał pan kłopotów z aklimatyzacją w nowym klubie?

- Nie, ponieważ miałem w GieKSie już kilku kolegów. Grało tam kilku znajomych z Krakowa – był Mirosław Kubisztal, Janusz Nawrocki, a także Piotr i Marek Świerczewscy. Nie miałem więc żadnych problemów,  żeby jakoś zaaklimatyzować się w GKS-ie.

Jak wspomina pan atmosferę, która panowała wówczas w klubie?

- Do tej pory przyjaźnie się np. z Markiem Świerczewskim. Myślę, że wszyscy razem tworzyliśmy tam taką dobrą, krakowsko-katowicką atmosferę. Nieco później, gdy zespół objął Piotr Piekarczyk i zaczęliśmy występować w europejskich pucharach, to ta atmosfera zrobiła się jeszcze lepsza. Myślę, że jako zespół tworzyliśmy wtedy taką wielką rodzinę.



Nie sposób nie zapytać pana o legendarny dwumecz z Bordeaux. Jak wspomina pan bramkę strzeloną w pierwszym spotkaniu i rewanż na francuskiej ziemi?

- Tworzyliśmy wtedy naprawdę zgrany zespół. Mieliśmy w drużynie zarówno dobrą atmosferę, jak i świetnych piłkarzy. W tym czasie też prezes Marian Dziurowicz przebywał z nami przez cały czas. Zaczęliśmy naprawdę bardzo dobrze grać i jedynie nie udało nam się zdobyć tego mistrza Polski, a tylko tego brakowało mi w GKS-ie. W europejskich pucharach faktycznie prezentowaliśmy się dobrze. Z Bordeaux zagraliśmy naprawdę dobry mecz. Wszyscy bardzo dobrze się spisaliśmy, nie tylko ja, ale i chłopaki też. Strzeliliśmy bramkę w 88. minucie i… udało się! Tak samo w rewanżu. Wszyscy dzielnie walczyliśmy, a Janusz Jojko bardzo dobrze bronił. Fajnie, że udało się wtedy przejść tę drużynę. Bardzo miło to wspominam.

Co czuje piłkarz, który zdobywa tak ważną bramkę dla swojego klubu?

- Oczywiście radość, bo to był dla nas bardzo ważny mecz. Wiadomo, że byliśmy nieco wystraszeni, bo graliśmy z takimi sławami jak chociażby: Zinedine Zidane, Bixente Lizarazu i Christophe Duggary, którzy grali przecież w reprezentacji Francji. Na pewno bardzo się cieszyłem z tej bramki. To było niesamowite i zostało w mojej pamięci.

Wiele razy jesteśmy świadkami, kiedy zawodnik, która potrafi zdobywać fenomenalne gole, a w trakcie bardzo ważnych spotkań nie trafia do pustej bramki. Jak udało się panu zachowywać zimną krew i skuteczność w starciu z przyszłymi mistrzami świata?

- Czasami trzeba mieć po prostu dużo szczęścia. Wiele zależy też oczywiście od atmosfery i od wagi meczu. Czasami właśnie, gdy są takie ważne mecze to człowiek wychodzi zestresowany i czasami nie zdobywa się nawet prostych bramek. Wiadomo, że umiejętności też pomagają, ale czasami jak jest taka duża presja i wydaje się, że zawodnik musi zdobywać te bramki, to nie wychodzi. A jeśli są to jakieś mecze na luzie, gdzie nie ma takiego stresu, to inaczej to już wtedy wygląda. Każdy, kto grał w piłkę to wie, że tak właśnie jest. Jeżeli jest duża presja i mobilizacja to wówczas może coś nie wyjść tak jakbyśmy tego chcieli. Myślę, że u każdego to wygląda to nice inaczej. Każdy zawodnik jest inny i inaczej nastawia się na mecz. Niektórzy są bardzo nerwowi, a inni zaś potrafią zachować spokój. Duży wpływ ma na to zatem też charakter zawodnika.

Gola strzelił pan pod koniec meczu. Drżeliście o wynik do ostatniej chwili?

- Już raczej nie, bo była to już końcówka meczu i jakoś wytrzymaliśmy fizycznie i psychicznie. Pamiętam też, że stadion był pełen kibiców. Wspierało nas wielu fanów więc ta atmosfera była tam niesamowita. Do tej pory z resztą GieKSa ma fenomenalnych kibiców. Zawsze ta atmosfera na meczach była niezwykła i za to też dziękuję kibicom.

Jaka była reakcja kibiców, gdy przywieźliście z Francji upragniony awans do kolejnej rundy?

- Dużo kibiców pojechało już z nami do Francji. Wspominam to bardzo miło. W Bordeaux zremisowaliśmy 1:1 i jak wróciliśmy do Katowic to kibice już na nas czekali. Takie coś zostaje w pamięci do końca życia.

Awans po dwumeczu z Bordeaux to jednak nie jedyny sukces, jaki osiągnął pan w GieKSie. Z katowickim klubem dwukrotnie cieszył sie pan z Pucharu Polski oraz dwa razy z Superpucharu Polski. Jak zapadły panu w pamięci te osiągnięcia?

- To był bardzo dobry okres mojej kariery w GKS-ie Katowice i bardzo dobrze wspominam te osiągnięcia. Do pełni szczęścia zabrakło nam jedynie tego mistrzostwa Polski. Do tej pory, jak czasami się spotykamy z chłopakami, to nie możemy tego przeboleć, że właśnie tego mistrza nie zdobyliśmy. Ale niestety taka jest piłka i nic się na to nie poradzi. Jednak takie wydarzenia jak właśnie zdobycie Pucharu Polski czy Superpucharu Polski też zawsze wywołują pozytywne wspomnienia. Myślę, że wszystkie te finały miały podobną rangę, bo zawsze walczyliśmy o coś.

Warto wspomnieć także o rywalizacji z Benfiką Lizbona. Przed dwumeczem skazywano was na pożarcie, a gdyby nie błąd sędziego, to mogliście nawet wyeliminować portugalską drużynę.

- Przed meczem wszyscy wskazywali, że przegramy, a tak naprawdę, gdyby nie pomyłka sędziego, który nie uznał nam prawidłowo strzelonej bramki przez Adama Kucza, to mecz mógł się potoczyć całkowicie inaczej. Niestety nic się na to nie poradzi. Zawsze zdarzają się jakieś błędy arbitrów, a w tamtych czasach nie było one jeszcze tak wykrywalne jak teraz.

Rozpamiętywaliście później to spotkanie w szatni?

- Każdy mecz się jakoś przeżywa, tym bardziej jeśli gra się z takim przeciwnikiem. Mieliśmy szansę na awans, więc naturalnie, że później jeszcze to rozpamiętywaliśmy. Bardzo nam było szkoda i żałowaliśmy tego meczu. Ale niestety takie sytuacje też się czasem zdarzają.

Jaki był dla pana najtrudniejszy okres w GieKSie?

- Były też momenty kiedy nie grałem i siedziałem na ławce albo wchodziłem w samej końcówce meczu, ale takie coś też jest normalne w piłce.

A jak potoczyły się pana losy po zakończeniu kariery?

- Później grałem jeszcze trochę w Hutniku, a potem zostałem managerem tego klubu. To były dla mnie ciężkie czasy. Następnie zdecydowałem się na otworzenie swojego biznesu i do tej pory prowadzę własną firmę.

A nie myślał pan o zrobieniu kariery jako trener?

- Jakoś nigdy mnie do tego nie ciągnęło. To są jednak duże nerwy, stres i również bardzo ciężka praca.

Czy jest coś czego żałuje pan, jeżeli chodzi o grę w piłkę?

- Najbardziej żałuję tego, że nie zdobyliśmy tego mistrzostwa Polski w GieKSie. To najbardziej mi leży na sercu. Prezes Dziurowicz, cały klub i wszyscy dookoła bardzo pragnęliśmy tego tytułu.