Podczas trzech lat gry dla GKS-u Katowice w istotnych sposób pomógł drużynie w wywalczeniu dwóch awansów. Zapraszamy do przeczytania rozmowy z byłym napastnikiem GKS-u Katowice - ciągle zakochanym w piłce nożnej - Sebastianem Gielzą.
Zacznijmy od początku, czyli od tego, jak to się stało, że zaczął pan grać na Bukowej?
- Kontakt nastąpił dzięki występującemu wówczas w GKS-ie Robertowi Sierce. Dostałem zaproszenie na sparing do Katowic i zagrałem w nim na tyle dobrze, że już zostałem w drużynie na kolejne trzy sezony.
Co może pan powiedzieć o tym 3-letnim okresie w swojej bogatej karierze? Jest jakieś szczególne wspomnienie, które zapadło w pamięci?
- Spędziłem z GKS-em Katowice bardzo fajne lata, bo warto zwrócić uwagę, że w tamtym okresie zespół walczył o awanse w każdym kolejnym sezonie. Krok po kroku wspinaliśmy się do góry i z czwartej ligi weszliśmy do drugiej (obecnie pierwszej – przyp. red.). Szczególnie wspominam mecz z Tychami, który wygraliśmy 4:1, a ja strzeliłem dwie bramki. Bez wątpienia to moje najlepsze wspomnienie z GKS-u. Pamiętam, że graliśmy wtedy o 20:00, a stadion był wypełniony po brzegi. Coś wspaniałego.
Ciekawe wspomnienie to również ten słupek zaraz po wejściu na murawę, gdy wracał pan na Bukową już jako zawodnik Rozwoju Katowice…
- Tak, dobrze to pamiętam. Grałem w tym meczu chyba 30 minut. To był fajny strzał - szkoda, że nie wpadło [śmiech].
Gdy pan wtedy wchodził na murawę, z trybun dało się słyszeć brawa.
- Myślę, że kibice naturalnie lubią zawodników, którzy strzelają dużo bramek. Gdy trafiłem do GKS-u Katowice, to drużyna grała w czwartej lidze i tam pakowałem piłkę między słupki naprawdę często. Kibice więc mocno mi dopingowali. Nieco gorzej było w kolejnych latach, bo bramek wpadało mniej, ale zawsze dawałem z siebie wszystko.
W 2006. R. świętował pan z zespołem awans do trzeciej ligi. Ten pamiętny mecz 7 czerwca z Szombierkami Bytom, w którym było 9:0. Jak pan to wspomina?
- Tak, pamiętam, że strzeliłem w tamtym meczu cztery bramki. To było tak dawno temu... Nie mam pojęcia, która z nich była najładniejsza, ale wiem, że oprócz strzelenia czterech, przyczyniłem się także do dwóch bramek moich kolegów.
Całą karierę spędził pan grając na Śląsku. Wynikało to z przywiązania, czy po prostu nie było innych ciekawszych propozycji?
- Faktycznie nie było ciekawych opcji na grę gdzieś dalej, mam na myśli wyjazdy zagraniczne. Raz tylko pamiętam zadzwonił do mnie mój menedżer i powiedział, że jest propozycja gry, ale kierunek był bardzo egzotyczny. Musiałbym wyjechać do Kazachstanu. Pięć tysięcy kilometrów od domu, więc w ogóle sobie tego nie wyobrażałem. Jakoś tak się złożyło, że całą karierę spędziłem na Śląsku. Nie miałem też propozycji z innych części Polski.
Co obecnie porabia Sebastian Gielza i jak to się dzieje, że nadal ma tyle czasu na piłkę?
- Gram teraz w Łaziskach Górnych i ponownie rywalizuję w czwartej lidze. Raczej nie myślimy o poważnych sukcesach, bo tutejszy klub nie ma pieniędzy na grę wyżej. Nawet gdybyśmy awansowali, to nie byłoby nas stać na dalekie wyjazdy. Niby ten czas mam, ale tak naprawdę jest go coraz mniej. Poza tym jestem już zmęczony grą i powoli zaczynam myśleć o skupieniu się na nowych przygodach.
A nie myślał pan o karierze szkoleniowca?
- Kto wie, mam już zrobiony specjalny kurs, więc nie wykluczam, że w tym kierunku się wszystko potoczy. Chciałbym zacząć od trenowania dzieci i temu się w pełni poświęcić. Myślę, że stanie się to już wkrótce.