Bramkarze wiedzieli, że są w poważnych tarapatach, gdy podchodził do rzutu wolnego. W naszym cyklu prezentujemy wywiad z Romanem Szewczykiem.
Wszystkiego najlepszego z okazji 55. urodzin. Proszę powiedzieć, co u Pana słychać.
Bardzo dziękuję za życzenia. U mnie wszystko w porządku, choć – jak pewnie wszyscy – martwię się trochę obecną sytuacją na świecie. Myślę sobie jednak, że skoro kiedyś przetrwaliśmy stan wojenny to i teraz damy radę. Od wielu lat mieszkam z rodziną w Austrii, ale często bywam w Polsce. Obecnie pracuję w firmie przewozowej.
Z piłką nie ma Pan już nic wspólnego?
Po zakończeniu kariery byłem skautem w Red Bull Salzburg. Sam jednak zrezygnowałem z tego zajęcia. Ciągła rozłąka z rodziną była dla mnie męcząca. Odpuściłem więc i znalazłem sobie inne zajęcie, co do którego nie mam zastrzeżeń. A piłka? Pomagam 11-letniemu wnukowi Fabianowi, który trenuje w Bergheim. Muszę się za niego wziąć i podjąć jakieś decyzje, bo póki co czasem jest bramkarzem, a czasem napastnikiem. Zobaczymy… Ja w końcu też kiedyś zaczynałem jako napastnik.
Gdyby zadać kibicom GKS-u pytanie, z czym im się kojarzy Roman Szewczyk to pewnie zdecydowana większość odpowiedziałaby, że…
… z rzutami wolnymi.
To był naturalny talent, czy rzecz wypracowana na treningach?
Treningi swoje na pewno zrobiły, ale moim zdaniem to kwestia pewnej naturalnej umiejętności. To nie tak, że miałem mocne uderzenie, bo ciągle siedziałem na siłowni. Faktem jednak jest, że po treningach lubiłem zostać dłużej, by „wstrzelić się” w bramkę.
Która ze zdobytych bramek sprawiła Panu najwięcej satysfakcji?
Pewnie najlepiej wspominam gola zdobytego dla reprezentacji Polski w meczu z Anglią. Był też taki mecz z Hutnikiem Kraków w 1993 r., w którym w krótkim odstępie czasu zdobyłem dwie bramki. Przegrywaliśmy w tym spotkaniu, a po wywalczeniu rzutu wolnego Piotrek Świerczewski i śp. Adam Ledwoń ciągle mnie nakłaniali bym strzelał. Powiedziałem im, że „troszeczkę za daleko”, ale dwa razy spróbowałem i wpadło. Wygraliśmy ten mecz i byłem bardzo szczęśliwy.
Niedawno przypomnieliśmy kibicom mecz z Motherwell. W tym spotkaniu też zdobył Pan pięknego gola.
Uderzyłem po rozegraniu Giji Gurulego i Krzysia Walczaka. Piłka otarła się jeszcze o jednego z rywali i bramkarz nie miał szans. Pamiętam jakby to było dzisiaj.
W jakich okolicznościach trafił Pan do Katowic?
W październiku 1988 r., jako zawodnik Szombierek, trafiłem do wojska. Wylądowałem w jednostce pancernej w Gliwicach. Tak naprawdę nawet nie wiedziałem wtedy, że rękę na wszystkim trzymał Śląsk Wrocław, którego zawodnikiem ostatecznie zostałem. Jako piłkarz Śląska otrzymałem powołanie do reprezentacji Polski. Na zgrupowaniu kadry Jurek Wijas, który był zasłużonym zawodnikiem GKS-u, powiedział mi, że chce wyjechać za granicę. Miał też wskazać prezesowi Marianowi Dziurowiczowi mnie jako swojego następcę. W grudniu 1989 r. dostałem faktycznie ofertę z GKS-u. zespół z Wrocławia też przedstawił mi dobrą propozycję, ale ja chciałem wrócić na Śląsk i to do silnego klubu, by walczyć o miejsce w reprezentacji.
W Katowicach spędził Pan trzy i pół roku. Co najlepiej zapamiętał Pan z tego okresu?
Wszystko pamiętam z jak najlepszej strony. Dwa razy zdobyliśmy Puchar Polski, raz wicemistrzostwo. Trzeba powiedzieć, że trafiłem do bardzo silnej drużyny, która od 1986 r. grała już w europejskich pucharach. Trzeba było walczyć o miejsce w składzie.
Do dziś żałujemy w Katowicach, że nie udało się wówczas zdobyć mistrzostwa.
Ech… Ja do teraz wspominam nasze spotkanie z Zagłębiem Sosnowiec przy Bukowej w 1990 r. Publiczność była pewna, że wygramy i będziemy blisko mistrzostwa. Skończyło się tylko na remisie. Przeważaliśmy przez cały mecz. Przez większość spotkania stałem na linii środkowej boiska, bo Sosnowiec się zamurował. Wielka szkoda. Były za to dwa Puchary Polski. Trochę było mi przykro, gdy w 1993 r. mówiono, że wygraliśmy w finale „tylko” z drugim zespołem Ruchu Chorzów. A tam przecież grali w większości zawodnicy z pierwszego składu.
Z kim trzymał się Pan najbliżej w GKS-ie?
Z Januszem Jojką, Marianem Janoszką, Krzysiem Walczakiem, Adamem Książkiem. Ale tak naprawdę przyjaźniłem się z całą drużyną. Telefony działają, więc do dziś z niektórymi mam kontakt.
Który z meczów w europejskich pucharach zapamiętał Pan najlepiej?
Najbardziej ucieszył mnie mecz z… Bordeaux.
Mimo, że w GieKSie już Pana wtedy nie było?
No tak. Oglądałem ten mecz w telewizji, bo wtedy byłem już zawodnikiem Sochaux. Ten awans to był największy sukces GKS-u. Zresztą przed tym spotkaniem miałem kontakt z Piotrem Piekarczykiem. Opowiedziałem mu o paru zawodnikach Bordeaux. Ta drużyna była naszpikowana utalentowanymi zawodnikami, grała dobrze i efektownie. Żadnej mojej zasługi w tym awansie nie było, to trener dobierał odpowiednią taktykę.
A z czasów Pana gry w GKS-ie, który z międzynarodowych pojedynków wspomina najbardziej? Może emocjonujące starcie w Stambule z Galatasaray? Dostał Pan wtedy czerwoną kartkę.
Niesłusznie! Pokazywałem sędziemu, że brutalnie sfaulowany był Piotrek Świerczewski. W jego piszczelu został korek rywala. Klasnąłem aż w ręce. Sędzia podszedł i pokazał kartkę. Zszedłem do szatni, a jakiś czas potem przyszli Adam Ledwoń i Piotrek Świerczewski. Pytałem się ich, czy mecz się skończył, a oni mówią, że też zobaczyli czerwone kartki. Tak tam chyba wtedy musiało być.
Wtedy już sporo mówiono o Pana transferze zagranicę.
Zacznijmy od tego, że już wcześniej miałem zostać piłkarzem... Galatasaray. Trener Karol-Heinz Feldkamp zablokował jednak ten transfer. Po meczu Polski z Anglią pojechałem na testy do Chelsea. Szybko się na miejscu dogadałem. Anglicy byli zdecydowani, bo wypadło im dwóch obrońców. Nawet oglądałem swój dom. Ostatecznie porozumienia jednak nie było i zostałem na walizkach. Ofert w tamtym czasie było bardzo dużo. W końcu uznałem, że reprezentantowi Polski nie wypada jeździć na testy. Jak przyjechali ludzie z Sochaux to sprawa transferu została szybko załatwiona.
Ze swojej kariery zawodniczej może być Pan dumny. Przez wiele lat grał Pan z sukcesami na bardzo wysokim poziomie.
Kiedyś sięgnąłem po starą gazetę i wyczytałem tam, że miałem sporo kontuzji. Nie wiem, skąd wzięto taką informację. Miałem raz kontuzję kręgosłupa. Pauzowałem 2-3 tygodnie, a potem się grało. Miałem to szczęście, że kontuzje mnie omijały.
Zabrakło Panu chyba tylko sukcesów z reprezentacją.
To były niestety zupełnie inne czasy dla kadry. Temat-rzeka… Kluby mogły wtedy nie puszczać zawodników na reprezentację, przez co selekcjonerzy mieli spore problemy. Efekt był taki, że nigdy nie mogła ze sobą zagrać optymalna jedenastka. Szkoda, bo myślę, że była szansa awansu na Mistrzostwa Świata i Europy.
Śledzi Pan jeszcze losy GKS-u?
Pewnie, że tak. Życzę GKS-owi, aby powrócił do grona najlepszych drużyn w Polsce. Ten Klub na to zasługuje swoją historią.