W kolejnej odsłonie cyklu wywiadów z gwiazdami GieKSy przybliżamy sylwetkę zawodnika, który w GieKSie spędził 12 sezonów. Poznajcie bliżej kolejną dawną gwiazdę – Mirosława Widucha.
Jak mówił trener Bogusław Kaczmarek był pan „jak gaz: bezwonny, bezbarwny, niewidoczny, ale trujący”. Jak to się stało, że tak niepostrzegalny zawodnik jak pan znalazł się w Złotej Jedenastce GieKSy?
- Nie wiem, jak to się stało, ale na pewno jest to dla mnie ogromne wyróżnienie. Najwidoczniej te swoje zadania spełniałem na tyle dobrze, że zostałem doceniony przez kibiców. Bardzo się cieszę i jestem z tego dumny, że znalazłem się w tej Złotej Jedenastce na 50-lecie klubu. Przez ten czas w GieKSie występowało wielu znakomitych piłkarzy, a mimo to się tam znalazłem.
Również poza boiskiem nie rzucał się pan jakoś specjalnie w oczy. Nie przepada pan za mediami?
- Każdy jest inny. Jeden musi być na świeczniku i zawsze na pierwszym miejscu, a komuś innemu bardziej pasuje bycie z boku. Ja należę raczej do tej drugiej grupy ludzi.
Wróćmy do początku. Jak zaczęła się pana przygoda z piłką?
- U mnie zaczęło się to chyba tak jak u większości chłopaków, którzy uganiali się za piłką gdzieś za blokiem na małych boiskach. Od tego się wszystko zaczęło, a później w wieku 12-13 lat, czyli dosyć późno, zapisałem się do trampkarzy. W GKS-ie Tychy przeszedłem wszystkie szczeble juniorskie.
A pamięta pan jak przebiegał transfer do klubu przy Bukowej?
- Wtedy prezesem GKS-u był Marian Dziurowicz, więc była to krótka rozmowa – jeden telefon. Prezes przyjechał później na rozmowę i wszystko szybko zostało ustalone.
Jak wspomina pan początki gry dla GKS-u Katowice?
- Nie miałem problemów z aklimatyzacją, bo panowała tu fajna atmosfera. Gdy przyszedłem, to GieKSa nie miała akurat najlepszych wyników. Pamiętam jednak, że od pierwszego meczu jak trafiłem na Bukową to mieliśmy passę bodajże 30 meczów bez porażki. To były wspaniałe czasy – w mistrzostwach Polski zajmowaliśmy wtedy wysokie miejsca.
W GieKSie spędził pan ostatecznie aż 12 sezonów. Jak po takim okresie czasu czuł się pan przy Bukowej?
- Bardzo dobrze, można powiedzieć, że jak w domu. Być może gdyby nie problemy klubu, to możliwe, że zostałbym tam do końca swojej kariery.
A jaka panowała wtedy atmosfera w szatni. Tworzył pan z kolegami „piłkarską rodzinę”?
- Powiem ogólnie, że były lepsze i gorsze momenty, ale zawsze będę miło wspominać te czasy. Chociaż czasem było ciężko, to zawsze się wspieraliśmy.
Z GieKSą osiągnął pan wiele sukcesów na krajowym podwórku. Które osiągnięcie było dla pana najważniejsze?
- Nigdy nie zdobyliśmy mistrzostwa Polski. Będąc w tym czasie w klubie ja akurat ani razu nie zdobyłem Pucharu Polski. Najważniejszym osiągnięciem dla mnie było chyba zdobycie tego Superpucharu, bo był to jakiś konkretny osiągnięty cel.
Pamięta pan swoją jedyną bramkę zdobytą w ekstraklasie?
- Doskonale pamiętam tę bramkę. Wygraliśmy wtedy 4:0 z Górnikiem Zabrze. Otrzymałem wtedy podanie od Jasia Furtoka i trafiłem do bramki.
Pana rola nie polegała jednak na zdobywaniu bramek. Kto ustawił pana na pomocy i w defensywie?
- Już od tych najmłodszych lat dobrze się czułem na środku boiska. Trenerzy też szybko zauważyli, że mam predyspozycje, żeby tam grać. W zasadzie cały czas tam grałem. Byłem ustawiany jako defensywny pomocnik a później byłem przesuwany jako środkowy obrońca, a jak była potrzeba to znowu przechodziłem trochę do przodu. Ale generalnie przez całą moją przygodę z piłką występowałem na tych pozycjach.
Pana znakiem rozpoznawczym były kółeczka na środku boiska. To była kwestia talentu czy raczej ciężkiej pracy nad tym elementem?
= Takiego czegoś się nie ćwiczy. Takie coś się albo ma, albo nie.
A który mecz z europejskich pucharów wspomina pan najlepiej?
- Ogólnie pozytywnie wspominam te spotkania, chociaż były też wpadki np. kiedy graliśmy z macedońską drużyną. Ale bardziej ma się w pamięci te mecze, w których odnosiliśmy sukcesy, gdzie wygrywaliśmy z drużynami o wiele wyżej notowanymi od nas. To było już jakieś 20 lat temu, ale cały czas się to pamięta.
Miał pan również okazję zmierzyć się na boisku z Zidanem. Jak utkwił panu w pamięci ten piłkarz?
- To była dopiero taka wschodząca gwiazda. Dopiero później się rozwinął jako wielki talent. Myślę, że wtedy nikt by nie powiedział, że to będzie najlepszy piłkarz w Europie i na świecie. Nikt wtedy nie mógłby tego zagwarantować. Na pewno było już wtedy widać, że ma ogromne możliwości. Teraz po latach mogę się tylko cieszyć, że miałem możliwość grać przeciwko takiemu piłkarzowi.
Z klubem przeżywał pan jednak także i gorsze momenty. Zaliczenie spadku z GieKSą było dla pana najgorszym doświadczeniem w Katowicach?
- To był jeden z trudniejszych momentów. Myślę, że byliśmy wtedy skazani na spadek. Ale być może trzeba było spaść na sam dół, żeby móc się odbić. Musieliśmy się pozbierać z chłopakami i pokazaliśmy charakter tak, że po roku czasu potrafiliśmy wrócić w szeregi tej najwyższej ligi.
A co zadecydowało o tym, że po kolejnej degradacji GieKSy nie został pan w klubie?
- Przede wszystkim spadek i warunki finansowe. Ja wtedy też już byłem trochę wypalony po tylu latach grania w klubie. Też miałem rodzinę i budowałem dom, więc musiałem też robić coś, żeby zabezpieczyć rodzinę. Wiedziałem, że w tym czasie klub nie będzie mógł spełnić moich oczekiwań i stwierdziłem, że będę musiał zmienić otoczenie. To nie była łatwa decyzja, ale była to też konieczność.
Obecnie prowadzi pan z żoną restaurację. Może pan coś więcej o tym powiedzieć?
- Założenie restauracji to był mój pomysł. W tym roku będzie już siódmy rok działalności. To co robię sprawia mi przyjemność. Jeżeli przez tyle lat restauracja dalej się rozwija, to myślę, że jestem zadowolony z tego, co robię. Nie mam teraz nic wspólnego z piłką, czasami tylko śledzę co się tam dzieje, więc jestem raczej tak z boku.
Wielu piłkarzy po zawieszeniu butów na kołku postanawia zostać szkoleniowcem. Pana nie ciągnęło do trenerki?
- Nie, mnie nie ciągnęło. Nie każdy może być trenerem. Myślę, że ja nigdy nie miałem do tego predyspozycji. Wiedziałem, że jak skończę karierę to będę musiał się zająć czymś innym.
Przez wiele lat prezentował pan wysoką i wyrównaną formę, chociaż nie udało się panu wystąpić w reprezentacji. Czy mimo to czuje się pan spełnionym zawodnikiem?
- Każdy ma jakiś pułap swoich możliwości. W tym czasie naprawdę było wielu lepszych zawodników i oni bardziej zasługiwali, żeby tam grać.