Barw GKS-u Katowice broniło wielu klasowych obrońców. Do tego grona bez wątpienia należy Mirosław Sznaucner, który od czternastu lat pracuje w Grecji. Udało nam się z nim porozmawiać.

Trafił pan do GieKSy w rocznikach juniorskich… 

Zaczynałem grać w HKS-ie Szopienice. Razem z czwórką kolegów z klasy chcieliśmy pograć w piłkę, więc zapisaliśmy się na treningi. Jeśli dobrze pamiętam to była siódma klasa, czyli miałem czternaście lat. HKS nie dysponował środkami, zawsze brakowało sprzętu, piłek, dlatego długo tam nie pograłem. W drużynie występował ze mną Grzegorz Oberaj. W jednym ze sparingów graliśmy przeciwko GKS-owi Katowice. Mecz skończył się naszą sromotną porażką. Kilka dni później przyszedł do nas trener z Szopienic i powiedział, że GKS chciałby nas przetestować. Trafiłem tam razem z Grześkiem oraz Krzysztofem Kmietowiczem. Byłem z nich najmłodszy. Trenerowi się spodobaliśmy i nas zatrzymał.

Następnie oczekiwanie na debiut w seniorach? 

Tak, przeszliśmy przez wszystkie kategorie wiekowe. Po drodze do pierwszej drużyny była także druga. Gdy stałem się częścią pierwszego zespołu graliśmy w drugiej lidze. To był rok 1999. Szczerze mówiąc nie pamiętam za dobrze mojego debiutu w GKS-ie. Za to pierwszy mecz w ekstraklasie pamiętam bardzo dokładnie, bo zagrałem w derbach z Ruchem Chorzów. To zawsze jest wyjątkowe spotkanie, któremu towarzyszy duże napięcie. Rzecz jasna oczekiwano od nas zwycięstwa. Walki na boisku było mnóstwo, czasami bardzo agresywnej. Z tego co pamiętam mecz zakończył się bezbramkowym remisem. Co ciekawe, dla GKS-u debiutował wtedy także mój dobry kolega - Krzysztof Gajtkowski. 

Jak pan wspomina karierę na Bukowej? 

Zawsze darzyłem GKS dużą sympatią. Ten klub mnie wyszkolił jako piłkarza i jako człowieka. Piłka przygotowuje zarówno do życia na boisku, jak i poza nim. Mogę śmiało powiedzieć, że wszystko zawdzięczam GieKSie. To ona pierwsza wyciągnęła do mnie rękę. To w tym klubie miałem możliwość pokazania swoich umiejętności i swojego potencjału. Dlatego GKS zawsze będzie miał specjalnie miejsce w moim życiu. 

Bramka przeciwko Legii to najlepsze wspomnienie? 

W Grecji nigdy nie udało mi się strzelić bramki, mam za to jednego samobója. Mogę więc śmiało powiedzieć, że tak - to był naprawdę wyjątkowy moment. Ba, to jedna z najlepszych chwil w mojej karierze. Bardzo miło wspominam tamten mecz z Legią Warszawa. Niezwykle mocny rywal i stworzyliśmy świetne piłkarskie widowisko przy komplecie publiczności. Mecz zakończył się remisem 3:3. Jak rozmawiam z kibicami GieKSy to często wracają do tego spotkania. Z perspektywy czasu bardzo się cieszę, że mogłem w nim uczestniczyć i jeszcze strzelić bramkę. 

Utrzymuje pan kontakt z byłymi kolegami z GKS-u? 

Tak, czasami rozmawiam z Grzegorzem Fonfarą. Utrzymuję również kontakt z Krzyśkiem Gajtkowskim, wymieniamy różne opinie. Rozmawiam również z Markiem Kubiszem. Nie ukrywam jednak, że większość tych kontaktów wygasła. Już od czternastu lat jestem w Grecji. Czasami wracam do Polski na kilka dni i nie mam nawet czasu na spotkania towarzyskie. Choć jak byłem ostatnio to spotkałem się z dyrektorem GKS-u Marcinem Ćwikłą. 

Kibice w Katowicach darzyli pana szczególną sympatią? 

Nigdy nie miałem żadnych problemów z kibicami GieKSy. Ja szanowałem ich, oni szanowali mnie. Dorastałem na “Korei” koło Giszowca i mieszkało tam sporo kibiców Ruchu, nawet z nimi nie miałem problemu. Z tego co pamiętam to kibice GKS-u oceniali mnie pozytywnie. Ja ze względu na mój charakter nigdy nie dążyłem do żadnych konfliktów. Jeśli były jakieś nieporozumienia to po prostu je wyjaśnialiśmy normalną rozmową. Zawsze byłem komunikatywną osobą. 

W 2012 r. pojawiła się opcja powrotu do GKS-u.

Długo się zastanawiałem nad powrotem. Nagle pojawiła się oferta z Grecji z AS Véria. Dobrze się w Grecji czułem, więc razem z rodziną podjęliśmy decyzję o kontynuowaniu mojej kariery tam. Z perspektywy czasu nie wiem, czy to był słuszny krok. Klub nie był najlepiej zorganizowany, było dużo problemów m.in. finansowych. To był beniaminek w greckiej ekstraklasie. Powiedziałem sobie wtedy - trudno, nie zawsze w życiu podejmuje się dobre decyzje.

 Jakie były okoliczności pana przenosin do Grecji?

To było po dobrym sezonie, który skończyliśmy na trzecim miejscu w tabelu. W GieKSie kończył mi się kontakt, dokładnie 30 maja. Decyzja nie była łatwa, bo klub wywalczył sobie prawo do gry w europejskich pucharach. Poza tym dostałem powołanie do reprezentacji Polski. Potem pojawiła się opcja przenosin do Iraklisu Saloniki. Wówczas mój menedżer przekonywał mnie, bym dobrze sobie to przemyślał. Do Grecji mieli trafić także Czarek Kucharski i Marcin Mięciel. Podkreślał, że nie będę tam sam. W Katowicach przytłaczały mnie nieco problemy finansowe i organizacyjne, ale z drugiej strony kusiły europejskie puchary, o które tak mocno walczyliśmy cały poprzedni sezon. Mieliśmy wtedy bardzo fajną i zgraną drużynę, to była wspaniała grupa piłkarzy. Pamiętam, że doradzałem się wówczas starszych kolegów, m.in. Mirosława Widucha. Naprawdę nie wiedziałem, co robić. Głosy podpowiadały, że skoro mam okazję wyjechać za granicę, to powinienem z niej skorzystać. Tak też się ostatecznie stało. 

Ktoś powiedział kiedyś, że jest pan najbardziej niedocenianym polskim piłkarzem grającym za granicą. Też pan tak czuł? 

Kto wie, nie chcę tego roztrząsać. Każdy selekcjoner ma swoich piłkarzy i powołuje takich, do których jest przekonany. Po przejściu do PAOK-u Saloniki miałem naprawdę dobry okres i walczyliśmy w ligowej czołówce oraz w europejskich pucharach. Ze strony reprezentacji brakowało wówczas kontaktu, chociażby jednego telefonu z pytaniem, jak mi idzie. Nie mam jednak żalu, być może po prostu nie pasowałem do koncepcji trenera Pawła Janasa. 

Ostatecznie udało się zagrać dwa mecze, z Macedonią i San Marino. 

Z Macedonią graliśmy towarzyski mecz. To było w okresie zimowym. Dla piłkarzy, którzy regularnie reprezentowali Polskę to nie było szczególnie ważne wydarzenie, ale ja stałem przed wielkim wyzwaniem. Przed meczem mocno się stresowałem, bo wiedziałem, że będą go oglądali wszyscy kibice piłki nożnej w Polsce. Rozegrałem dobre spotkanie. Następne powołania były w marcu, już na eliminacje do Mistrzostw Europy. Z Węgrami graliśmy na Stadionie Śląskim, ale wtedy cały mecz oglądałem z perspektywy ławki rezerwowych. Kilka dni później w Ostrowcu Świętokrzyskim graliśmy z San Marino. W tym spotkaniu wyszedłem od pierwszej minuty i mimo słabej klasy rywala, to było wielkie przeżycie. Przy okazji następnych powołań miałem kontuzję i nie mogłem przyjechać. Wtedy się ta przygoda dla mnie skończyła, bo więcej telefonów nie otrzymałem. 

Po zakończeniu gry od razu zajął się pan trenerką?

Zaraz po ostatnim sezonie wróciłem na kilka miesięcy do Polski, by skończyć kurs trenerski. Rodzina wówczas została w Grecji, bo dzieci chodziły do szkoły. Gdy już załatwiłem wszystko w Polsce to zacząłem w PAOK-u pracę z młodzieżą. Przez rok pracowałem z drużyną do lat 16, a w kolejnym sezonie byłem asystentem w drużynie do lat 20 u trenera Vladimira Ivicia. W marcu 2016 roku został zwolniony Igor Tudor - trener pierwszego zespołu. Ivic zajął jego miejsce i trafiłem na ławkę razem z nim. Zajęliśmy w play-offach pierwsze miejsce, co było wielkim sukcesem. Zostaliśmy w sztabie na cały kolejny sezon i zdobyliśmy Puchar Grecji. Ivić chciał jednak odpocząć i zrezygnował, a ja wróciłem do akademii. Teraz razem z Pablo Garcią prowadzimy drugą drużynę. Cały czas się rozwijamy i cały czas się uczymy. To bardzo fajna przygoda. 

Rozważał pan kiedyś powrót do Polski?

Nie zamykam sobie drzwi na ewentualny powrót. Za Polską trochę tęsknię, bo mam tam całą rodzinę. Jednak w Grecji poukładałem sobie życie. Dzieci chodzą do szkoły, ja pracuję, spotykam się z przyjaciółmi. Mimo wszystko na powrót pozostaję otwarty. To nie tak, że muszę za wszelką cenę zostać w Grecji. Może kiedyś otrzymam telefon z Polski i usłyszę propozycję, która będzie na tyle dobra, że się spakujemy i wrócimy. W Grecji jest jednak fajnie. Czasami słońce świeci aż za mocno. Współczuję piłkarzom, że muszą trenować w takich temperaturach. Sam przez to przechodziłem. Są dni, w których od 10:00 do 17:00 nie da się przebywać poza domem. Ale życie tutaj jest po prostu spokojniejsze, nie ma stresu. Poza tym smakuje mi grecka kuchnia, choć nie ukrywam, że czasami zjadłoby się coś tradycyjnego z Polski. Lubię wracać także z uwagi na to, że pojadę do matki lub teściowej i zjem dobry polski obiad. 

Śledzi pan GieKSę? 

Śledzę cały czas. Sytuacja jest jaka jest i trzeba dążyć do tego, by ją poprawić. Nie ma czasu na to, by wylewać smutki i żale. Mam nadzieję, że z czasem wszystko się dla zespołu ułoży. Ja jestem dobrej myśli.