Razem z Janem Furtokiem i Markiem Koniarkiem tworzył niegdyś w Katowicach słynne trio. W Szwecji stał się wielkim idolem kibiców, którzy na jego cześć założyli oficjalne stowarzyszenie. Poznajcie bliżej Mirosława Kubisztala – piłkarza reprezentującego barwy GieKSy przez blisko 7 sezonów.
Zdolny, ale leniwy. Taka opinia krążyła odnośnie pana postawy na boisku. Czy to prawda, że gdyby tylko pan chciał, to grałby pan o wiele lepiej?
- Wiem, że taka opinia o mnie krążyła, ale nie mogę się zgodzić.
Od samego początku pana kariera nabierała tempa. Dość szybko zauważyła pana Cracovia.
- Wcześniej byłem obrońcą, a później przez pół roku grałem w III lidze w ataku i właśnie od tego momentu zaczęła się moja kariera. Akurat tak się złożyło, że przyjechali działacze z Cracovii, zobaczyli jak gram i podjęli decyzję, że chcą mnie mieć w klubie.
Później był już GKS Katowice. Pamięta pan jak przebiegał transfer do klubu przy Bukowej?
- Oczywiście, że pamiętam. To wyglądało tak, że prezes Marian Dziurowicz zaprosił nas do siebie na rozmowę i porozumieliśmy się co do kontraktu.
Jak wspomina pan atmosferę, która panowała wówczas w klubie?
- GKS pościągał wtedy lepszych zawodników i wydawało się, że moglibyśmy grać jeszcze lepiej. Drużyna zaczęła się w tym czasie zazębiać i prezentowała taki poziom, że mogliśmy osiągnąć jeszcze lepsze wyniki w lidze.
A zapamiętał pan jakieś zabawne anegdotki z tego okresu?
- Pamiętam, że za trenera Zdzisława Podedwornego zawsze było tak cicho, że słychać było jak lata mucha w szatni i z tego też często się śmialiśmy. Podedworny był bardzo dobrym szkoleniowcem, ale i niezwykle wymagającym.
W GieKSie współtworzył pan z Furtokiem i Koniarkiem słynne trio. Jak dogadywał się pan z nimi na boisku?
- Bardzo dobrze mi się z nimi grało. Jasiu był w tym czasie jednym z najlepszych zawodników w polskiej lidze. Zresztą Marek tak samo. A ja byłem tym trzecim. Grałem jednak na pozycji cofniętego napastnika i pomocnika, a Jasiu z Markiem byli ustawieni bardziej w ataku. Razem stworzyliśmy silny trzon w ofensywie i inne zespoły musiały się natrudzić, żeby nas powstrzymać.
A nie było między wami zazdrości albo rywalizacji?
- Rywalizacja zawsze była, bo każdy z nas chciał strzelać te bramki. Ale to było zdrowe współzawodnictwo, dlatego że później były tego efekty na boisku.
Z katowickim klubem odniósł pan wiele sukcesów. Jakie osiągnięcie sportowe najchętniej przywołuje pan w pamięci?
- Najchętniej wspominam finał Pucharu Polski na Stadionie Śląskim. Pamiętam, że na ten mecz przyszło wówczas bodajże 50 tysięcy ludzi.
A który mecz z europejskich rozgrywek wspomina pan najlepiej?
- Być może kogoś teraz zdziwię, ale najlepiej wspominam przegrany 2:4 mecz na Stadionie Śląskim z Glasgow Rangers. Mieliśmy szansę przejść tę drużynę, a przez jednego zawodnika rywali – Butchera to się nie udało. Strzelał nam bramki głową. Dla mnie to był chyba jednak najlepszy mecz. Strzeliłem wtedy bramkę i - pomimo tego, że ponieśliśmy porażkę - to graliśmy na takim poziomie, że mogliśmy w tamtym czasie wygrać ten mecz. Oczywiście były też spotkania w tych europejskich pucharach, które wygrywaliśmy, ale wydaje mi się, że właśnie ten dwumecz był najlepszy w wykonaniu GKS-u.
Grając w GKS-ie dostał pan również szansę wystąpienia w reprezentacji Polski. Co może pan powiedzieć o meczu z Hiszpanią?
- To był jedyny mecz, w którym reprezentowałem Polskę i miło to wspominam. W młodzieżowej kadrze też występowałem, ale tam nie było jeszcze takiego bicia serca.
Czuł pan później niedosyt tych występów w reprezentacji?
- Byłem powoływany na wiele spotkań w kadrze Polski, ale nie brałem w nich udziału. Siedziałem na ławce albo wracałem do domu. Mam o to trochę żalu, tym bardziej że po tym jednym meczu złapałem kontuzję i od tego momentu nie byłem już powoływany.
Kiedy zdecydował się pan na odejście z GieKSy, podobno prezes Dziurowicz nie chciał dać panu na to pozwolenia. To prawda?
- A który trener by chciał puścić? Po prostu chciał mnie zostawić, żebym jeszcze grał. Odbyliśmy jednak rozmowę i doszliśmy do wniosku, że już najwyższy czas, żebym odszedł i spróbował gdzieś indziej.
A dlaczego w ogóle chciał pan opuścić GieKSę?
- Miałem już wtedy swój wiek, a do klubu przychodzili już coraz to nowi zawodnicy. Chciałem też gdzieś wyjechać i spróbować swoich sił za granicą. I tak wyjechałem dopiero w wieku 28 lat, a teraz już w wieku 15-17 lat wyjeżdża się za granicę.
Skąd pomysł, aby przenieść się z GKS-u do Szwecji? Przecież nie był to popularny kierunek dla piłkarzy.
- Tego to sam nie wiem. Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, bo przecież były też inne kluby do wyboru. Chyba zdecydowałem się na taki krok pod wpływem emocji, ale nie żałuję tego. W Szwecji grałem ostatecznie 6,5 roku i bardzo mile wspominam ten czas, a do tej pory mam tam fanklub.
Szybko przywyknął pan do nowych warunków?
- Zaaklimatyzowanie się chyba nie było dla mnie trudne. Gdy trafiłem do zespołu, to od razu ruszyłem z kopyta i przez 6,5 roku nie miałem tam żadnych problemów, a wręcz odwrotnie. Za każdym razem kiedy kończył mi się kontrakt to prosili mnie, żebym tylko u nich został i nie odchodził. Trudności miałem jedynie z językiem, ale jeżeli chodzi o pozostałe kwestie to nie miałem tam żadnych problemów. Grałem tam prawie tak samo długo jak w GieKSie i strzeliłem podobną ilość bramek.
Kibice za panem szaleli. Czy do tej pory dostaje pan jakieś sygnały poparcia od fanów z zagranicy?
- Tak. Kilka tygodni temu byli u mnie dziennikarze ze szwedzkiej gazety, Cieszy, że po tylu latach ktoś jeszcze o mnie pamięta.
Jakie różnice zaważył pan wówczas między ligą polską a szwedzką?
- U nas grało się bardziej technicznie niż tam. Po drugie, w Szwecji trzeba było się naprawdę bardzo mocno postarać, żeby zagrać mecz. Z racji tego, że byłem tam nowym zawodnikiem, to musiałem też zrobić nieco więcej niż pozostali. Grałem tam też bardziej jako napastnik i byłem dla nich tym, kim w GieKSie był Jasiu Furtok.
A jak potoczyły się pana losy po zawieszeniu butów na kołku?
- Zastanawiałem się z żoną, czy nie zostać w Szwecji. Ale jednak kraj to kraj, a rodzina to rodzina. Wróciliśmy do Polski, rozkręciliśmy biznes – prowadzę z żoną restaurację i teraz żyję sobie spokojnie.
Miał pan też krótką przygodę w trenerce. Dlaczego zrezygnował pan ze szkolenia zawodników?
- Doszedłem do wniosku, że to jednak nie dla mnie.
A śledzi pan wciąż losy GieKSy?
- Kibicuję wciąż GieKSie i smutno mi jest, że GKS nie jest w tej najwyższej lidze, bo temu klubowi to się należy. Wielki GKS jednak wróci! Nie wierzę, żeby tak się nie stało.