Kolejny wywiad z dawną gwiazdą GKS-u poświęcony jest Markowi Koniarkowi, którego bramki niegdyś rozsławiały GieKSę na całą Polskę.
Kiedy poczuł pan, że chce zostać piłkarzem?
- Od kiedy pamiętam, zawsze grałem w piłkę. Zaczęło się wszystko od trampkarzy, ale wtedy nie myślało się o tym, że w przyszłości będzie się grać jako zawodowy piłkarz. W tamtych czasach uprawiało się więcej dyscyplin, jednak zawsze na pierwszym miejscu była piłka nożna.
A pamięta pan jak przebiegał transfer do GKS-u Katowice?
- Grałem wtedy w Szombierkach Bytom i miałem dobry okres. Pamiętam mecz, który rozgrywaliśmy w Bytomiu z GKS-em. Przegraliśmy wówczas 1:4, a ja strzeliłem tę jedną bramkę. Był to bardzo ładny gol z przewrotki. Pod koniec sezonu dostałem telefon z GieKSy i tak doszło do transferu.
Gdy przychodził pan do GieKSy w ataku grał m.in. Jan Furtok. Obawiał się pan konkurencji?
- Po zakończeniu rundy w Szombierkach miałem jeszcze inne oferty. Po drodze, gdy jechałem do GKS-u, myślałem sobie o tym, czy będę tam grał, bo GKS miał wtedy Jana Furtoka, czy Marka Bieguna. Wiedziałem, że są to bardzo dobrzy zawodnicy. Przede wszystkim Jaś Furtok to była w tamtych czasach znacząca postać. Musiałem więc wszystko rozważyć, ale po rozmowie z ojcem, który zawsze był za GieKSą, zdecydowałem się na katowicki klub. Trzeba było podjąć wyzwanie i okazało się, że świetnie się zgraliśmy. Byłem przygotowany na to, że nie będę grał od początku, bo wiadomo, jaki skład miała wtedy GieKSa. Trener Zdzisław Podedworny inaczej ustawił jednak linię ataku i grałem zawsze od początku. Można powiedzieć, że nie pamiętam, abym siedział na ławce rezerwowych w GieKSie.
Od razu zaaklimatyzował się pan w szatni GKS-u?
- Gdy przychodziłem do GKS-u to szatnia była podzielona. Po lewej stronie siedzieli ci doświadczeni zawodnicy, a po prawej stronie byli piłkarze, którzy właśnie trafili do GieKSy. Trzeba było sobie zapracować na szacunek i pokazać na boisku, że zasługuje się na tę lewą stronę. Ja miałem o tyle dobrze, że byłem ze Śląska, a nie z innej części Polski. Obecnie taka zasada już raczej nie obowiązuje, ale kiedyś trudniej mieli ci zawodnicy, który przyszli z innego regionu.
Był pan znakomitym snajperem. Jak się pan czuł jako jeden z najlepszych napastników w Polsce?
- Bardzo dobrze mi się grało, szczególnie, że moim kompanem był Furtok. Dawaliśmy radość kibicom, bo za dobrą gry szły sukcesy całej drużyny, ale także te indywidualne.
Jak wspomina pan zdobycie Pucharu Polski po meczu z Górnikiem Zabrze?
- Doskonale pamiętam to spotkanie. Mecz odbywał się 1 maja i do tej pory mam to starcie nagrane na kasecie. To był pierwszy większy sukces GKS-u. Graliśmy z Górnikiem Zabrze, który był mistrzem Polski i zdecydowanie nie byliśmy faworytami tego spotkania. Okazało się, że wynik meczu był jednak zupełnie inny niż przypuszczano.
Który mecz z europejskich rozgrywek najbardziej zapadł panu w pamięci?
- Raczej wszystkie mecze dobrze wspominam, bo… strzelałem w nich bramki w takich spotkaniach. Pamiętam gole w meczach z FRAM Reykjavik i FC Sion. Oczywiście bardzo wysoko nie zaszliśmy w tych pucharach, ale jakieś bramki zawsze wpadały.
A co pan czuł, gdy dowiedział się pan, że został pan wybrany do Złotej Jedenastki Wszech Czasów GieKSy?
- Bardzo cieszyłem się z tego wyróżnienia. Trzy lata wcześniej zostałem także wybrany do Złotej Jedenastki Widzewa. Byłem zadowolony, że doceniono to, co robiło się dla klubu.
A jak wyglądał epizod gry dla niemieckiego Rot-Weiss Essen?
- Niezbyt dobrze. Miałem tam pecha, bo łapały mnie choroby i kontuzje. Trafiłem też do szpitala, więc przechodziłem tam bardzo trudny okres. Musiałem też sporo pauzować, jeżeli chodzi o grę. Zupełnie inaczej było już, gdy trafiłem do Austrii, czy później do Widzewa.
W GKS-ie Katowice pełnił pan również funkcję trenera.
- Gdy jeszcze grałem w GKS-ie i broniliśmy się przed spadkiem, prezes Dziurowicz zaproponował mi i Jasiowi Furtokowi, żebyśmy jeszcze trenowali drużynę. Był to okres rozpadu GieKSy i nie było na nic pieniędzy. Nie było nas stać na transfery, więc do drużyny przechodziło wielu juniorów. Musieliśmy się pogodzić z degradacją. Później udało się nam jakoś posklejać zespół z chłopaków ze Śląska z tymi, którzy zostali. Pamiętam, że rundę jesienną skończyliśmy na wysokim miejscy w tabeli. Ten okres w GieKSie był jednak dobrym początkiem tej kariery trenerskiej, bo - pomimo trudności - stworzyliśmy fajny zespół. Później GKS awansował do I ligi, więc bardzo się z tego cieszyłem, bo można powiedzieć, że miałem w tym swój udział.
W poprzednim sezonie pod pana wodzą Rozwój Katowice awansował do I ligi.
- Gdy trafiłem do Rozwoju Katowice, to akurat tak się złożyło, że zespół wywalczył historyczny awans do I ligi. Niestety wkrótce trafiłem do szpitala na sześć tygodni. Doznałem ciężkiego urazu i nie mogłem kontynuować dalszej pracy w Rozwoju. Do dzisiejszego dnia muszę jeździć na zabiegi, gdyż odnowiły się jakieś stare kontuzje. Na razie nie zastanawiam się nad tym co będzie dalej, bo przede wszystkim trzeba wyzdrowieć.
A jak ocenia pan pracę trenera Jerzego Brzęczka w GKS-ie?
- Cieszę się, że GKS podniósł się teraz z dołka i jest ciągle w grze. Na pewno zapowiada się nam jeszcze walka na wiosnę. Dużą pracę wykonał przed Jerzym Brzęczkiem także Piotr Piekarczyk, który przejął zespół po kryzysie i ogarnął wszystko. Zespół zaczął naprawdę fajnie funkcjonować. Wydaje mi się, że wszystko pójdzie już do przodu.
A co według pana GieKSa może osiągnąć w tym sezonie?
- GieKSa ma jeszcze szansę, by liczyć się w walce o awans na wiosnę. Wydaje mi się jednak, że nie ma takiego nastawienia, że trzeba awansować. Jeżeli klub teraz nie awansuje, to nic poważnego się nie stanie, a w mojej ocenie GKS jest obecnie zespołem, który z każdym może wygrać i z każdym może przegrać. W tym sezonie nie ma drużyn, które zdecydowanie górowałyby nad innymi. W tamtym sezonie rolę głównych faworytów odgrywały natomiast Zagłębie Lubin i Termalica. W tym sezonie jest inaczej, więc wszystko jest jeszcze możliwe.