Bohater legendarnego meczu z Bordeaux, drugi strzelec w historii GieKSy i zasłużony Trójkolorowy. Poznajcie bliżej Krzysztofa Walczaka, który w sezonie 1994/1995 przyprawił wszystkich fanów GKS-u o szybsze bicie serca.
Jak zaczęła się pana przygoda z piłką?
- W zasadzie od samego początku piłka była dla mnie numerem jeden. Moja przygoda z futbolem rozpoczęła się, kiedy byłem jeszcze bardzo młodym chłopakiem. Specjaliście wypatrzyli mnie na turnieju szkół podstawowych. Tak to wszystko się zaczęło.
O tym, że już od najmłodszych lat musiał pan przejawiać wielki talent do gry w piłkę świadczy również fakt, że jest pan młodzieżowym wicemistrzem Europy.
- W wieku 17 lat zostałem powołany do reprezentacji, którą prowadził trener Broniszewski. Rok później zmienił się trener, ale dalej utrzymywałem się w kadrze i w nagrodę zostałem powołany na mistrzostwa Europy. Cały wyjazd poprzedzały oczywiście kwalifikacje, gdzie zmierzyliśmy się też z drużyną NRD. Ja jednak w tym dwumeczu nie brałem udziału, ponieważ byłem tuż po operacji wyrostka robaczkowego. Po operacji na szczęście udało mi się wrócić do sił i załapałem się na wyjazd na mistrzostwa. Same mistrzostwa były zaś dla mnie nieco pechowe. Przed turniejem byłem w bardzo dobrej formie, ale w pierwszych meczu chyba trochę się zestresowałem. Pamiętam, że ten mecz mi nie wyszedł i następne spotkania musiałem już oglądać z ławki, chociaż jeszcze się pojawiałem na boisku. Mimo wszystko dla takiego młodego chłopaka było to ogromne wyróżnienie.
Zanim trafił pan do GKS-u reprezentował pan barwy innych klubów.
- Młodzieżowe lata spędziłem w Ruchu Chorzów, ale nie odniosłem tam wielkiego sukcesu i przeniosłem się do Polonii Bytom. W Polonii zacząłem się piłkarsko rozwijać i strzelałem już więcej bramek. Po dwóch czy trzech latach awansowaliśmy z Polonią do I ligi, a ja byłem wówczas królem strzelców. W tym czasie zacząłem mieć styczność z GKS-em.
A pamięta pan jak przebiegał transfer do GieKSy?
- Pamiętam, że przyjechałem na Ceglaną do ówczesnego prezesa Mariana Dziurowicza i tam po krótkich, ale i bardzo konkretnych rozmowach wszystko zostało ustalone. Tak zostałem piłkarzem GKS-u.
Jak został pan przyjęty w katowickim klubie?
- Na przyjęcie nie mogę narzekać, tym bardziej że już wcześniej poznałem kilku chłopaków z GieKSy. Z aklimatyzacją w nowym klubie nie miałem więc żadnych problemów. Przyszedłem na Bukową po to, żeby strzelać bramki, a że w tym samym czasie odszedł z klubu Jasiu Furtok to na moich barkach spoczywało bardzo odpowiedzialne zadanie. A wiadomo, że jak ktoś dobrze gra i strzela gole, to drużyna nie narzeka.
A z kim najbardziej trzymał pan w szatni?
- W tym czasie co ja, przyszedł też do klubu Wiktor Morcinek i na początku trzymaliśmy się razem. W następnych sezonach dobrze kumplowałem się już natomiast z Piotrem Piekarczykiem, Romanem Szewczykiem i Januszem Jojko. Ale generalnie atmosfera w klubie była bardzo dobra.
Z GieKSą odniósł pan wiele sukcesów, takich jak zdobycie Pucharu Polski czy dwukrotne zdobycie Superpucharu Polski. Jak zapadły panu w pamięci finałowe spotkania z tych turniejów?
- W sumie rozegraliśmy trzy finały Pucharu Polski, ale tylko jeden udał się po naszej myśli i oczywiście ten finał najlepiej wspominam. Mecz o Puchar Polski rozgrywaliśmy w Piotrkowie Trybunalskim i wygraliśmy tam 1:0. Największy fenomen polega jednak na tym, że podczas tych trzech finałów Pucharu Polski trzykrotnie trafialiśmy na Legię Warszawa i tylko raz udało nam się z nimi wygrać. Ale za to jaka była radość, kiedy z tą Legią udało nam się wywalczyć ten Puchar Polski.
W meczu o Superpuchar Poski z Zagłębiem Lubin zdobył pan natomiast bramkę.
- Graliśmy wtedy z wicemistrzem Polski, a ja strzeliłem w tym meczu wyrównującą bramkę na 1:1. W podstawowym czasie gry nikomu jednak nie udało się przechylić szali zwycięstwa na swoją stronę i musiały się odbyć rzuty karne. Podczas wykonywania jedenastki również udało mi się strzelić bramkę i szczęśliwie zdobyliśmy ten Superpuchar Polski. Drugi Superpuchar zdobyliśmy natomiast po meczu z Legią Warszawa. Ja akurat nie grałem tam całego spotkania, ale najważniejsze, że zdobyliśmy trofeum.
Nie sposób nie zapytać pana także o legendarny mecz z Bordeaux. Co czuje piłkarz, który strzela bramkę w tak ważnym spotkaniu?
- W trakcie meczu człowiek nie zastanawia się jak ważny to jest mecz, tylko po prostu gra w piłkę i stara się robić to, co do niego należy. Ale w momencie kiedy takie spotkanie się kończy i dociera do zawodników, że faktycznie dokonali czegoś ważnego, to wtedy przychodzi wielka satysfakcja. Dopiero po meczu zdaliśmy sobie sprawę z tego, jak istotne było to wydarzenie. Tym bardziej, że nie graliśmy wówczas z byle kim, a z drużyną o wiele bardzie znaną od GKS-u, która w swoim składzie miała trzech przyszłych mistrzów świata.
Drużyna musiała być w wielkim szoku po tym meczu, bo o panu zapomniała.
- To była taka sytuacja, że po meczu udzielałem dziennikarzom wywiadów, a drużyna w tym czasie się spakowała i pojechała do hotelu. Z tego całego szczęścia zapomnieli jednak o strzelcu bramki. Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło.
Ma pan może jeszcze jakieś szczególne spotkanie w barwach GieKSy, które chętnie przywołuje pan w pamięci?
- Chętnie wspominam także mecz w I lidze w barwach GieKSy, kiedy udało mi się ustrzelić hattricka. Graliśmy wtedy z Zagłębiem Sosnowiec, z którym wygraliśmy 5:0, z czego trzy bramki zostały strzelone przeze mnie.
Zdobycie 40 bramek w ekstraklasie w barwach GieKSy stawia pana na drugim miejscu w tej kategorii. Jest pan dumny z takiego osiągnięcia?
- Jestem z tego bardzo dumny, ponieważ mało jest zawodników, którzy przez dłuższy czas pozostają w jednym klubie i do tego strzelają dla swojej drużyny tyle bramek. Takie wyróżnienie daje mi ogromną satysfakcję i myślę, że przez to osiągnięcie zapisałem się jakoś w historii klubu. Wiadomo jednak, że to Jasiu Furtok jest tym najważniejszym strzelcem w całej historii klubu.
Tych pięknych chwil miał pan w GKS-ie bardzo dużo. A czy miał pan też jakiś trudny moment w GKS-ie, który trzeba było przejść?
- Oczywiście, że tak, bo jak wiadomo, kariera piłkarska nie jest usłana różami i zdarzają się też gorsze momenty. Czasami ma się po prostu słabszą formę i od razu widać to też w składzie. Ja też miałem taki okres, kiedy trzeba było się wziąć w garść i pracować jeszcze mocniej na treningach, żeby przedrzeć się ponownie do wyjściowej jedenastki. Pamiętam, jak nabawiłem się dość poważnej kontuzji i minęło sporo czasu zanim ponownie wróciłem do gry. W takiej sytuacji trzeba jednak mocno ścisnąć zęby i dawać z siebie jeszcze więcej na treningu.
Miał pan też krótką przygodę w cypryjskim klubie. Jak wspomina pan ten okres?
- Niezwykle dobrze wspominam ten okres i muszę przyznać, że cały pobyt na Cyprze był dla mnie bardzo udany. Niektórzy wtedy nawet nie wiedzieli, gdzie leży ta wyspa, a mi udało się tam trafić. Co prawda liga nie była tam najsilniejsza, ale same warunki jakie miałem tam wraz z rodziną były bardzo dobre. Co ciekawe okres, w którym grałem dla Nea Salamina Famagusta był jednym z najlepszych w historii klubu. Na ziemi cypryjskiej udało mi się także zdobyć najpiękniejszą bramkę w mojej karierze. Stałem gdzieś na 35 metrze i po otrzymaniu piłki posłałem ją po przekątnej tak, że bramkarz nie miał najmniejszych szans na obronę. Strzeliłem prosto w okienko bramki.
A czym obecnie się pan zajmuje?
- Obecnie pracuje i jestem konserwatorem w przedszkolu w Bytomiu. Mogłem jeszcze grać jeszcze gdzieś np. w A klasie, ale stwierdziłem, że jest to bez sensu i wolałem poszukać sobie normalnej pracy.