17-krotny reprezentant Polski, który w sercu ma dwa kluby - Górnik 09 Mysłowice i GieKSę. Zapraszamy do lektury wywiadu z Jerzym Wijasem, legendą katowickiego klubu.
Górnik 09 Mysłowice - tam to się wszystko zaczęło i tam wypatrzył pana Stanisław Oślizło.
Tak, na trening zaprowadził mnie wujek i zapisał do drużyny. Tak się zaczęła moja przygoda z piłką nożną. Na treningi chodziło mnóstwo dzieci, ale nie mogliśmy liczyć na profesjonalne podejście, bo rzucało się piłkę do góry i tyle. Tam właśnie spotkałem Stanisława Oślizłę, który przyszedł do Górnika jak miałem 14 lat i byłem juniorem. Trenował pierwszą drużynę, która grała wówczas w lidze okręgowej. Przepisy w tamtym czasie nakazywały grę juniorem przez 45 minut. Pan Stanisław zwrócił uwagę na mnie i na trzech kolegów. Mając 14 lat grałem czasami całe mecze, a mógł przecież wystawić mnie na jedną połowę. Po dwóch latach w Górniku, trener Oślizło dostał propozycję z GKS-u Katowice. Ściągnął mnie tutaj w 1979 roku, gdy miałem 20 lat.
Pobyt w GieKSie był trampoliną dla kariery?
Szczerze mówiąc nigdy nie spodziewałbym się, że moja kariera rozwinie się do tego stopnia. Prosty chłopak z Mysłowic z dzielnicy Piosek, kto by pomyślał. Na pewno mogę powiedzieć, że dzięki GKS-owi się wypromowałem. Niestety, gdy tu przyszedłem w sezonie 1979/1980 to spadliśmy i przez dwa lata męczyliśmy się w drugiej lidze. Może gdyby nie to, to zagrałbym w reprezentacji Polski szybciej. Gdy Widzew się po mnie upomniał to zależało mi na tym, by podnieść swój poziom. Przeszedłem do Łodzi, ale wiadomo, co stało się później. Po dwóch latach gry zaczęło mnie ścigać wojsko.
Wszystko przez to, że odmówił pan Legii…
Tak, nagle dostałem się do koszar, co było dramatycznym przeżyciem. Wiele razy z tego powodu płakałem. Widzew grał wówczas o Puchar Polski i w finale mierzył się z GKS-em Katowice. Jeszcze w półfinale wygraliśmy z Górnikiem Zabrze 3:0 i strzeliłem bramkę, a gdy Widzew grał finał z GieKSą, ja już byłem w wojsku. Moja kariera nabierała rozpędu i nagle stanęła przede mną ściana. Mimo to wróciłem i zacząłem znów trenować, choć szkoda dwóch zmarnowanych lat. Na pewno grałbym więcej w reprezentacji i może zauważyłby mnie ktoś zza granicy. Próbował mi pomóc prezes Widzewa - Ludwik Sobolewski, który mnie i Zbigniewa Bońka zapewniał, że nas od wojska uchroni. Ale może to ja powinienem przyjąć wtedy wezwanie do Legii, gdybym wiedział, jak to się potoczy. Przyjeżdżali do koszar i obiecywali, że mnie wyciągną, ale były to obietnice bez pokrycia.
Przepadła wówczas szansa gry na mundialu w 1986 roku, bo Antoni Piechniczek chciał pana powołać.
Dokładnie, mogłem jechać do Meksyku na Mistrzostwa Świata. To było najgorsze przeżycie. W koszarach oglądałem mecze z kolegą z wojska. Bardzo przykre doznanie. Trenerowi Piechniczkowi zależało na tym, bym dołączył do reprezentacji, ale sam nie był w stanie nic wskórać.
Po odbyciu służby wrócił pan do GKS-u… To była jedyna opcja?
Rękę wyciągnął do mnie prezes Marian Dziurowicz i od razu się zdecydowałem. Wróciłem do GKS-u i dzięki temu wróciłem także do reprezentacji Polski. Myślę, że dobrze sobie radziłem u trenera Wojciecha Łazarka, który wówczas prowadził kadrę i to on mnie do niej powoływał. Była jeszcze opcja Zagłębia Lubin, bo też do mnie przyjeżdżali i pytali. Też zapewniali, że potrafią mnie wyciągnąć z wojska. Ostatecznie bardzo cieszyłem się z tego, że mogę wrócić do GieKSy. Rozgrywaliśmy tutaj bardzo fajne mecze, m.in. z Widzewem Łódź na Stadionie Śląskim. Strzeliłem wtedy zwycięską bramkę, wygraliśmy 1:0 i widziałem załamany Widzew. Ja z kolei się cieszyłem, bo to był dla mnie mały rewanż.
Po trzech latach w GKS-ie przeniósł się pan do Izraela - co zaskoczyło tam pana najbardziej?
Wcześniej miałem propozycję z Grecji, ale prezes Dziurowicz nie zgodził się na mój transfer, bo w tym czasie drużynę opuścił również m.in. Jan Furtok, który przenosił się do Hamburga. Czasami o 1:00 w nocy przyjeżdżałem na ul. Ceglaną rozmawiać o transferze. Jeśli się nie mylę przyjechali przedstawiciele klubu, w którym grał Marek Chojnacki (były reprezentant kraju - przyp. red.). Prezes Dziurowicz stwierdził, że po utracie tylu zawodników po prostu mnie nie puści. Miałem wtedy 28 lat i niewykluczone, że była to ostatnia szansa na wyjazd i grę na naprawdę świetnych warunkach finansowych. Natomiast czas spędzony w Izraelu wspominam bardzo dobrze. Udało mi się wygrać puchar kraju. Mecz odbył się w Tel-Awiwie i wygraliśmy 1:0. Taktyki tam nie było w ogóle. Grałem m.in. z Argentyńczykami, którzy poruszali się wyłącznie do przodu. Przyjechali tam strzelać bramki.
Zapewne w Niemczech, gdzie spędził pan kolejne lata, było już zupełnie inaczej?
Tam byłem przez 3,5 roku. Razem z z Krzyśkiem Hetmańskim (były piłkarz GKS-u - przyp. red.) graliśmy w VfB Lübeck. Byliśmy tam pół roku próbując awansować do trzeciej ligi, ale się nie udało. Potem razem przenieśliśmy się do VfL Osnabrück z zaplecza Bundesligi. Pobyt w Niemczech wspominam bardzo dobrze. Byłem tam wyróżniającym się zawodnikiem. W tamtej piłce nie ma odpuszczania. Musiałeś na treningach zakładać ochraniacze, chociaż nie przepadałem za grą w “deskach”. Tam sztab obserwował cię cały czas i grałeś, gdy dobrze się prezentowałeś na treningach. Nazwisko nie wystarczało. Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, to cieszę się, że po okresie spędzonym w wojsku tak potoczyła się moja kariera.
Gra z orzełkiem na piersi była ogromnym wyróżnieniem…
Tak, grałem u trenerów Piechniczka i Łazarka. Ale miło wspominam także spotkania z “Orłami Górskiego” i z samym trenerem Kazimierzem Górskim. Natomiast mecz, który szczególnie utkwił mi w pamięci to starcie z ZSRR, gdy na Stadionie Śląskim pojawiło się 80 tys. ludzi. Skończyło się 1:1, jak Boniek strzelił ze szczupaka. To był mój debiut w reprezentacji i czegoś takiego się nie spodziewałem. Grałem u siebie i oglądało mnie tak wiele osób… łezka zakręciła mi się w oku. Cofam się wspomnieniami do tego momentu, pamiętam jak grali nasz hymn. Kto by się spodziewał, że chłopak z Mysłowic będzie reprezentował swój kraj w takim wydarzeniu.
Miał pan ksywkę "Larry"? Skąd się to wzięło?
Kiedyś był zawodnik w lidze angielskiej - nie pamiętam jak się dokładnie nazywał - wołali na niego Larry. Dlatego, jak wychodziłem na podwórko pograć w piłkę, to zawsze krzyczało się “teraz strzela Larry!” Tak już zostało do dzisiaj.
Czy oglądanie w akcji syna Łukasza napawało pana dumą?
Oczywiście, że tak. Razem z moją żoną byliśmy z niego bardzo dumni. Zaczął tutaj trenować już w trampkarzach i pokonywał kolejne szczeble aż do pierwszej drużyny. Byliśmy jego najwierniejszymi kibicami. Potem GKS zaczynał od czwartej ligi i wielu piłkarzy odeszło. Łukasz postanowił zostać i piął się razem z drużyną. Jestem trochę zawiedziony tym, jak go potraktowano, ale nie chcę do tego tematu wracać.
GKS zagra w drugiej lidze i czeka nas mecz z Widzewem…
Aż ciężko mi uwierzyć w to, że dwa tak wielkie kluby zmierzą się ze sobą na takim poziomie. To był kompromitujący sezon dla GKS-u. Gdybym był na miejscu piłkarzy, zrobiłbym wszystko, by zostać i próbować to naprawić. Bukowa była kiedyś twierdzą. Kibice siedzieli na drzewach wokół stadionu, wtedy czułeś, że masz ogromne wsparcie. Tutaj Legia się bała przyjeżdżać. Graliśmy przecież z Widzewem prowadzonym przez Bońka i wygrywaliśmy. Szkoda mi przede wszystkim sezonu 1988/1989, gdy byliśmy bardzo blisko mistrzostwa Polski. Mam jeszcze takie marzenie, by pewnego dnia usiąść z żoną na trybunach nowego stadionu GKS-u i obejrzeć mecz. W moim sercu są dwa kluby - Górnik 09 Mysłowice i GieKSę. Górnik mnie wychował, a w GKS-ie zrobiłem karierę. Natomiast Widzew to tylko epizod.
Po zakończeniu kariery pracował pan w GKS-ie?
Tak, pracowałem z rezerwami i z juniorami, a potem przeniosłem się do Górnika 09. Teraz jestem na emeryturze i oglądam bardzo dużo piłki nożnej - ligę angielską, hiszpańską i niemiecką. Żona już na mnie krzyczy. Czasami też zerkam na Ekstraklasę, ale zazwyczaj zapowiadają wielkie widowisko, a kończy się klapą. Polecam teraz młodym graczom oglądanie tych największych gwiazd, bo dzięki dostępności, którą gwarantuje telewizja, można się wiele nauczyć. Jeśli grasz na środku pomocy, obserwuj jak porusza się topowy środkowy pomocnik. Przypomina mi się jak w 1970 roku szukaliśmy czeskiego kanału nadającego Mistrzostwa Świata. Pukaliśmy do wszystkich drzwi i w końcu ktoś nas wpuścił. W pokoju siedziało wiele osób i razem oglądaliśmy mecz Brazylii z Włochami. Ja już wtedy obserwowałem te gwiazdy.
Obserwuj @GKSKatowice