W kolejnym wywiadzie z gwiazdą GieKSy przedstawiamy Dariusza Rzeźniczka, który przez wiele lat reprezentował trójkolorowe barwy. Przeczytajcie, jak były lewy pomocnik wspomina okres spędzony przy Bukowej.
Powiedzenie do trzech razy sztuka idealnie opisuje pana związek z GKS-em. Jak to się stało, że tyle razy trafiał pan na Bukową?
- Cały czas byłem zawodnikiem GKS-u Katowice, tylko miałem krótkie przerwy na wypożyczenia. Nie było więc tak, że jakoś na stałe zrywałem związek z GKS-em, a później wracałem na nowo. Miałem krótki epizod wypożyczeń - pół roku byłem w Śląsku Wrocław i pół roku w Ruchu Radzionków. Nie były to zatem jakieś długie rozłąki z GieKSą, a cały czas byłem związany kontraktem z GKS-em Katowice.
A czy GieKSa zapewniała pana, że po wypożyczeniach trafi pan ponownie na Bukową?
- Takich zapewnień nie miałem, ale szczególnie po tym pierwszym wypożyczeniu do Śląska Wrocław klub sam niejako mnie ściągnął. Z tego co pamiętam Śląsk Wrocław był na tyle zadowolony z moich występów, że chciał mnie zostawić na kolejny sezon. GKS Katowice i ówczesny prezes Marian Dziurowicz nie zgodzili się jednak na moje dalsze wypożyczenie do Śląska Wrocław i chcieli mnie z powrotem u siebie w klubie. Być może taka decyzja była spowodowana też meczem GieKSy ze Śląskiem. We Wrocławiu GKS przegrał 0:2 i może wtedy na tyle spodobała im się moja gra, że stwierdzili, że jestem potrzeby w GKS-ie.
Ostatecznie wraz z krótkimi przerwami spędził pan przy Bukowej aż 9 lat.
- Jeśli spojrzeć na przebieg mojej przygody z piłką, to później w moim kolejnym klubie – GKS-ie Bełchatów również spędziłem długi okres czasu, bo 6 lat. Można więc powiedzieć, że jestem stały w uczuciach. Jeżeli chodzi o mój czas spędzony w GieKSie, to naprawdę bardzo miło wspominam ten okres. Ten czas wiąże się też dla mnie z sukcesami pucharowymi GKS-u Katowice. Zdobyłem z tym klubem Puchar Polski i parę razy wicemistrzostwo Polski. Na pewno mile wspominam ten okres, chociaż nie zawsze byłem podstawowym zawodnikiem. Były równe momenty w GKS-ie np. takie kiedy dobijałem się do tego pierwszego składu. Później znowu był taki moment, kiedy byłem podstawowym zawodnikiem, a następnie znowu wypadłem z podstawowej jedenastki. Można więc powiedzieć, że w GKS-ie miałem i wzloty, i upadki.
Jaka panowała wówczas atmosfera w klubie?
- W GKS-ie zawsze panowała dobra atmosfera. Na początku kiedy przychodziłem do klubu, można tu było spotkać takie nazwiska jak Furtok, Piekarczyk, czy Koniarek. Początkowo zwracałem się do zawodników per pan, więc wyglądało to nieco inaczej niż obecnie. Podchodziło się z wielkim szacunkiem do tych starszych zawodników i z czasem dopiero trzeba było sobie zasłużyć, żeby można było się zwracać do nich po imieniu.
A z kim pan najbardziej się trzymał w drużynie?
- Takich dobrych kolegów miałem sporo. Na początku jako lewoskrzydłowy mocno trzymałem z bramkarzem. Dobrze rozumiałem się zatem z Robertem Sękiem, który też był młodym zawodnikiem kiedy wchodziłem do GieKSy. Robert również dopiero co przebił się do GieKSy, chociaż zdobył już w 1986r. Puchar Polski z GieKSą. Później jak do drużyny trafił Janusz Jojko to też z nim sporo czasu spędzaliśmy, czy to na obozach, czy w pokojach. Ale myślę, że generalnie z większością zawodników miałem dobry kontakt.
Rywalizacja o miejsce w podstawowym składzie musiała być jednak zacięta.
- Oczywiście. Czym innym jest jednak atmosfera i czym innym rywalizacja. Nie przypominam sobie, żebym w czasie mojego pobytu w GieKSie walczył z kimkolwiek o skład w jakiejś niemiłej atmosferze. Raczej z wszystkimi żyłem dobrze na zasadzie koleżeństwa, ale jeśli wychodziło się już na trening czy na mecz to już była tylko walka i zaangażowanie. Było nas ponad dwudziestu, a każdy przecież chciał być w tej podstawowej jedenastce. A takie coś trzeba sobie wybiegać i wywalczyć na treningach. Kolejne dobre mecze utwierdzały zaś trenera w przekonaniu, że ktoś zasługuje na ten podstawowy skład.
GKS Katowice był pana pierwszym poważnym klubem. Pamięta pan jak to wszystko się zaczęło?
- Moim pierwszym klubem był taki już nieistniejący klub z Chorzowa. Była to A-klasowa drużyna, w której zaczynałem jako trampkarz oraz początkowy junior. W wieku 16 lat trafiłem natomiast do szkółki Stadionu Śląskiego, a po dwóch latach byłem już w GieKSie, chociaż nie od razu w pierwszej drużynie. Pierwszy rok grałem z drugą drużyna, ale trenowałem już z pierwszym zespołem GieKSy. Jeżeli wiec chodzi o grę w seniorach to GKS był moim pierwszym klubem.
A jak to się stało, że trafił pan na Bukową?
- Z tego co mi wiadomo GKS miał wtedy pisaną, czy niepisaną umowę ze Stadionem Śląskim, który nie posiadał drużyny seniorów. To była tylko szkółka piłkarska, która szkoliła zawodników do 18 roku życia. Później ci młodzi chłopcy szukali swojej szansy gdzieś w seniorskiej piłce. Poza tym GKS ze Stadionem jest niejako po sąsiedzku. Myślę, że któryś z trenerów GKS-u penetrował ten najbliższy okręg, uczestniczył w kilku meczach i chyba przez to trafiłem do GieKSy. Wiem też, że inni chłopcy również trafiali do GKS-u ze Stadionu. Na pewno był więc ktoś z GKS-u kto śledził tych młodych trampkarzy ze Stadion Śląskiego. Zostałem poinformowany, że zapraszają mnie na treningi do GKS-u, a później podpisałem z klubem kontrakt. Tak jak mówiłem, było to dla mnie ogromne wyróżnienie.
Szybko zaklimatyzował się pan w GieKSie?
- Z zaklimatyzowaniem w nowym klubie nie miałem problemów. Przez starszych kolegów zostałem przyjęty bardzo dobrze. Gorzej natomiast mieli ci przyjezdni zawodnicy. Ja jako rodowity hanys byłem traktowany zaś jako swój.
Później przyszedł czas na sukcesy takie jak zdobycie Pucharu Polski. Jak wspomina pan finałowy mecz tego turnieju z Legią?
- Dla mnie to był wyjątkowy mecz. Po pierwsze grałem wtedy w podstawowym składzie, co już samo w sobie w takim spotkaniu jest wielkim wyróżnieniem, a po drugie po mojej akcji padła zwycięska bramka, którą zdobył Andrzej Lesiak. Ja i Andrzej zostaliśmy po tym finale okrzyknięci przez dziennikarzy zawodnikami meczu. Mieliśmy nawet dostać jakieś garnitury, ale w końcu do nas nie dotarły. Wcale nie było tak łatwo wtedy wygrać z Legią, która zresztą była faworytem tego spotkania. Pamiętam, że przeogromnie cieszyliśmy się z tego zwycięstwa i zdobycia Pucharu Polski. Zachowałem więc ten mecz w pamięci bardzo dobrze i gdy tylko wspomina się o tym wydarzeniu to od razu robi się miło.
A który mecz z europejskich rozgrywek najbardziej zapadł panu w pamięci?
- Rozegraliśmy kilka spotkań w tych europejskich rozgrywkach, chociaż dla mnie takim spotkaniem, które najlepiej wspominam był mecz ze szkocką drużyną Motherwell, ponieważ w tym meczu udało mi się zdobyć bramkę. Co prawda przegraliśmy tam 1:3, ale u siebie wygraliśmy już 3:0 i ta moja bramka na wyjeździe dała nam niejako awans do następnej rundy. Jeżeli chodzi o europejskie puchary to ten mecz wspominam najlepiej, chociaż były także inne ekscytujące spotkania. Byłem w Glasgow, chociaż nie grałem tam w podstawowym składzie, ale miałem okazje wejść na boisko. Nie można zapomnieć także o meczu z Benficą Lizbona, kiedy sędzia nie uznał nam bramki, którą zdobył z rogu Adam Kucz. Później w ostatecznych rozgrywkach odpadliśmy, ale trzeba przyznać, że i tak przeżyliśmy tam fajną przygodę.
Za kolejny piłkarski sukces można uznać także pana występy w reprezentacji Polski. Jak wspomina pan spotkania z Cyprem i Litwą?
- Szczególnie mocno zapadł mi w pamięci mecz z Cyprem. Po pierwsze dlatego, że to był mój debiut, a po drugie, że spotkanie było rozgrywane przy pełnej publiczności na boisku GKS-u Bełchatów, w którym na co dzień wtedy występowałem. To było dla mnie naprawę wielkie przeżycie. Tego nie da się opisać, to trzeba przeżyć samemu. Ten mecz z Cyprem miał być dla mnie tylko jednorazowym występem w reprezentacji, ale okazało się że trener był ze mnie tak zadowolony, że wystąpiłem jeszcze w Zabrzu oraz dostałem powołanie na zgrupowanie w Wiśle. Co prawda w meczu z Niemcami nie wystąpiłem, ale byłem na zgrupowaniu. Muszę przyznać, że bardzo miło wspominam ten czas spędzony w kadrze, chociaż było mi dane zagrać tylko dwa razy.
Które z tych osiągnięć uważa pan za najważniejsze w swojej karierze?
- Za swoje największe osiągnięcia uważam właśnie występy w reprezentacji Polski oraz zdobycie Pucharu Polski.
A jak wspomina pan prezesa Mariana Dziurowicza?
- Drugiego takiego prezesa nie spotkałem przez całe moje piłkarskie życie. Był to człowiek bardzo wymagający, ale i słowny. Jeżeli coś powiedział, to tak miało być. Między nami były zarówno lepsze, jak i gorsze chwile. Nawiążę jeszcze do moich wypożyczeń. Odejście do Śląska Wrocław nie było dla mnie żadną ujmą, a może nawet był to krok do przodu, bo po dobrych występach wróciłem do GKS-u. Natomiast jeżeli chodzi o wypożyczenie do Ruchu Radzionków to było to dla mnie wykonanie kroku w tył. Wypożyczono mnie wtedy, bo do GieKSy przyszedł Marian Janoszka, którego GKS bardzo chciał mieć u siebie. Zamiast za to Ruch zażyczył sobie jednak dwóch zawodników z GKS-u m.in. mnie. Nie za bardzo chciałem iść do tego Radzionkowa, ale po telefonie od prezesa Mariana Dziurowicza nie miałem już żadnych wątpliwości, że na następny dzień muszę się tam zjawić na treningu.
A czy gdy był pan u szczytu swojej kariery nie kusiło pana, żeby spróbować swoich sił gdzieś za granicą?
- Miałem jakieś propozycje, ale nie były one na tyle konkretne, żeby z nich skorzystać. Pamiętam, że miałem propozycje z Rosji, ale tam był na tyle niepewny rynek piłkarski, że nie zdecydowałem się wyjechać, chociaż później okazało się, że nasi zawodnicy z ekstraklasy również się tam kierują.
Z GieKSą zderzył się pan tak naprawdę więcej razy. Gdy reprezentował pan barwy Świętochłowic przyszło się panu zmierzyć z byłym klubem. Jak wspomina pan ten mecz i reakcje kibiców?
- Reakcja kibiców na Bukowej była bardzo sympatyczna. Kibice przywitali mnie bardzo miło i skandowali moje nazwisko. Było mi bardzo miło, chociaż wiadomo, że to była już IV liga. GKS był oczywiście niekwestionowanym faworytem i wysoko wygrał obydwa mecze. Drużyna GieKSy była wtedy przecież zdecydowanie ponad IV ligę. Ale jeżeli chodzi o sam powrót na Bukową to było bardzo sympatycznie.
A czym się pan aktualnie zajmuje?
- Doczekaliśmy się z żoną dwójki już dorosłych dzieci, które studiują. Do niedawna pracowałem w Ośrodku Sportu i Rekreacji w Świętochłowicach, czyli tam gdzie wcześniej grałem jako piłkarz. Od kwietnia jestem natomiast pracownikiem Domu Kultury w Siemianowicach Śląskich. Żyje mi się dobrze i jestem szczęśliwy. Staram się za bardzo nie żyć przeszłością tylko patrzeć w przyszłość.
Wcześniej był pan też trenerem.
- Tak, próbowałem też swoich sił jako trener, najpierw jako trener młodzieży, a później prowadziłem pierwszą drużynę Śląska Świętochłowice przez 2,5 roku w klasie okręgowej. Następnie pełniłem funkcję grającego trenera też w tej samej drużynie. W piłkę przestałem grać tak naprawdę dopiero cztery lata temu, także dość długo nie mogłem rozstać się z piłką. Zresztą cały czas cięgnie mnie na boisko. Chociaż od trzech lat prowadzę jeszcze dzięki siemianowickiej spółdzielni mieszkaniowej bezpłatne zajęcia dla dzieci.
A nie chciałby pan zająć się trenerką na poważnie?
- Nie myślę o żadnej karierze trenerskiej. Wystarczy mi praca z dziećmi i przekazywanie im tego czego sam się nauczyłem.
Śledzi pan dalej losy GieKSy?
- Oczywiście dalej śledzę poczynania GieKSy. Chętnie bym pograł ze starymi kolegami i jestem otwarty na wszelkie propozycje. Planuję kibicować na stadionie GieKSie i mam nadzieję, że GKS wejdzie w końcu do ekstraklasy. To jednak jest klub z ogromnymi tradycjami i czekam z niecierpliwością, aż Trójkolorowi wrócą na swoje miejsce.