Trzykrotny reprezentant Polski, czołowy piłkarz GieKSy i człowiek o silnym charakterze. Przeczytajcie, co słychać u Dariusza Grzesika, który wraz z GKS-em odnosił wielkie sukcesy, choć nie miał szczęścia do europejskich pucharów.
Jak zaczęła się pana kariera piłkarska?
- Wszystko zaczęło się od testu, który był przeprowadzany wśród trampkarzy GKS-u Tychy. Zgłosiłem się tam z trzema kolegami i w sumie od tego czasu zacząłem stawiać pierwsze kroki w piłce nożnej. Później trafiłem do Polonii Łaziska, gdzie przez półtora roku grałem w seniorach, a następnie w wieku 17 lat ponownie przeniosłem się do GKS-u Tychy do juniorów.
Potem trafił pan do Gliwic, a następnie do GieKSy. Pamięta pan jak przebiegał transfer do klubu przy Bukowej?
- Dokładnie pamiętam. Graliśmy wtedy z Piastem Gliwice mecz barażowy o awans do ligi z Bałtykiem Gdynia i w tym czasie kierownik Wiercioch rozmawiał na temat transferu z moim ojcem. Gdy wróciłem z tego barażowego meczu, to w ciągu dwóch dni przyjechał już do mnie do domu kierownik Wiercioch i zaczęliśmy ustalać warunki przejścia do GKS-u Katowice.
Razem z Januszem Nawrockim tworzył pan w GieKSie zabójczy duet. Jak wspomina pan współpracę z Januszem na boisku?
- Dobrze się z Januszem rozumieliśmy na boisku, ale później on odszedł za granicę, a ja zostałem w GieKSie. Bardzo dobrze wyglądała ta nasza gra, a w między czasie doszedł do nas jeszcze Andrzej Rudy, chociaż chyba nie wszyscy już o tym teraz pamiętają, bo to był krótki okres czasu. Był jednak taki moment, że graliśmy bez napastnika. Kontuzji nabawili się wówczas Furtok, Kubisztal oraz Koniarek i właśnie wtedy Andrzej Rudy grał w ataku. Co ciekawe, pojechaliśmy w tym czasie na dwa mecze i oba wygraliśmy. W tamtym okresie GKS miał naprawdę mocny zespół i niewiele brakowało, aby zdobyć tytuł mistrza Polski. Niestety, zawsze coś stawało na przeszkodzie.
A jaka atmosfera panowała w tamtych czasach w GieKSie?
- Atmosfera w GieKSie zawsze była dobra. Nawet, jeżeli coś się działo, to zawsze wszyscy siadaliśmy i o tym rozmawialiśmy. Jeśli cokolwiek było nie tak, to zawsze się spotykaliśmy i do późnych godzin nocnych omawialiśmy problem. Zwykle to pomagało i od chwili takiej rozmowy drużyna faktycznie zaczynała grać lepiej.
Który mecz w historii swoich występów uważa pan za najlepszy?
- Za taki najlepszy mecz uważam starcie GKS-u z Górnikiem Zabrze, które GieKSa wygrała 3:2. W tym spotkaniu zderzyłem się z Januszem Jojko, a on uderzył jeszcze głową w słupek i konieczna była zmiana bramkarza. Z tego meczu zapadła mi w pamięci także piękna bramka Jurka Kapiasa na 3:2.
Z GKS-em dwukrotnie cieszył się pan ze zdobycia Pucharu Polski i raz z Superpucharu. Jaką wagę mają dla pana te osiągnięcia?
- To są dla mnie jedne z ważniejszych osiągnięć w moim życiu. Puchar Polski dawał nam szansę gry w europejskich pucharach, a zdobycie tego trofeum wcale nie było takie proste. Wystarczy, że trafił się jeden słabszy mecz i drużyna odpada z rozgrywek. Takie wydarzenia jak zdobycie Pucharu Polski czy Superpucharu człowiek pamięta już do końca życia.
A jak kibice reagowali na takie sukcesy?
- Gdy trafiłem na Bukową, to GieKSa miała już na swoim koncie zdobycie jednego Pucharu Polski. Oczekiwania były więc takie, że ten Puchar nam się należy i powinniśmy go zdobywać co roku, bo mamy bardzo dobrą drużynę. Wtedy zaczął się także dla GieKSy okres, gdy nieprzerwanie przez dziesięć lat klub występował w europejskich pucharach.
Niestety europejskich rozgrywek chyba nie wspomina pan najlepiej?
- Europejskich pucharów nie mogę dobrze wspominać, bo już na samym początku rozgrywek dostałem czerwoną kartkę. Następną karę musiałem zaś odcierpieć po meczu z Galatasaray, gdzie w ogóle nie dostałem kartki, a nie wiedzieć dlaczego, musiałem pauzować kolejne mecze. Ktoś, kto podpisywał protokół po meczu musiał przecież znać język angielski, więc do tej pory nie wiem dlaczego tak się stało. Do tych europejskich rozgrywek nie miałem więc szczęścia. Zawsze wydarzyło się coś, co nie powinno mieć miejsca.
W trakcie pobytu na Bukowej dostał pan powołanie do kadry narodowej. Jak wspomina pan mecze w reprezentacji?
- Pierwsze powołanie dostałem w 1990 roku za trenera Strejlaua. To było spotkanie z Grecją, które odbyło się już po sezonie. Pamiętam, że w 70. minucie masażysta się mnie zapytał, czy chcę grać, a przecież po to tam przyjechałem, no i wszedłem na końcówkę tego spotkania. Ale można powiedzieć, że to był epizod. Później następny epizod był w Austrii, gdzie jak dobrze pamiętam, wygraliśmy 4:2, ale tam też grałem krótko. Najdłużej byłem na boisku w meczu z Litwą, kiedy grałem całą pierwszą połowę. Mimo wszystko bardzo miło wspominam te występy. Tworzyliśmy bardzo fajną ekipę i panowała tam bardzo dobra atmosfera. Każdy występ w reprezentacji to jest z resztą wielkie przeżycie.
Z GieKSą wiąże pan wiele pozytywnych wspomnień. A jaki był najtrudniejszy moment pana kariery podczas pobytu w GKS-ie?
- Za taką najtrudniejszą chwilę w GKS-ie mogę uznać mecz z Górnikiem Zabrze u siebie, podczas którego doznałem kontuzji. Gdy zobaczyłem jak wygląda moja noga po ściągnięciu pierwszego gipsu, to naprawdę się przeraziłem. Wierzyłem, że dojdę po tym do siebie, ale nie wiedziałem, jak to długo potrwa. Miałem to szczęście, że operował mnie bardzo dobry lekarz, wówczas chyba najlepszy w Europie i po kontuzji wszystko wróciło do normy.
A czego pana zdaniem zabrakło GieKSie, żeby zdobyć to upragnione mistrzostwo Polski?
- Zabrakło troszeczkę szczęścia. Pamiętam jak graliśmy mecz z Lechem Poznań, który przegraliśmy 0:1, a Lech zdobył wtedy mistrza Polski. W 90. minucie Marek Świerczewski okiwał Sidorczuka, a ten go przewrócił. Niestety sędzia nawet nie zareagował i nie dał karnego, bo chyba bał się zamieszek. Gdybyśmy wtedy wygrali ten mecz, to najprawdopodobniej zdobylibyśmy to mistrzostwo Polski. Mieliśmy w tym czasie umiejętności, ale zabrakło tego szczęścia.
Przez wiele lat był pan czołowym zawodnikiem w polskiej lidze, ale przez całą karierę piłkarską prawie nie ruszył się pan poza Śląsk. Nie kusiła pana kariera w zagranicznych klubach?
- Może i kusiła, ale ja zawsze twardo stąpałem po ziemi i jeżeli to było malowane na szkle to rezygnowałem i wolałem zostać. Ale był taki moment kiedy faktycznie mogłem wyjechać, lecz wtedy kontuzja stanęła mi na drodze. Miałem wtedy propozycje z Austrii, gdzie mogłem jechać bez testów, ale przez kontuzję wolałem zostać. Przed odejściem z GKS-u też miałem wariant przejścia do klubu z Austrii, ale akurat syn miał iść do szkoły, a tamten klub nie potrafił mi zagwarantować polskiej szkoły. Gdybym dostał wtedy taką gwarancję, to podejrzewam, że zdecydowałbym się przejść do tego zagranicznego klubu. A tak zostałem na Śląsku i do dzisiaj mieszkam w tym samym miejscu. Okazje do przejścia gdzieś dalej więc były, ale ja też należę do takich osób, które raczej nie lubią zmian.
A czym aktualnie się pan zajmuje?
- Mam normalną pracę, a po pracy prowadzę grupę młodzieżową w Gromie Tychy. Pierwsza grupa młodzieżowa jest z przedziału roczników 2005/2007, a druga grupa to dzieciaki poniżej 9 roku życia. Wcześniej trenowałem seniorów, ale po przerwie doszedłem do wniosku, że szkoda mojego zdrowia na taką pracę. Wolę zajmować się dziećmi, które może się czegoś nauczą i może będzie z nich jakiś pożytek w przyszłości. Staram się im wpajać to, co i ja posiadałem na boisku, czyli charakter.
Prowadzi pan teraz dość spokojne życie, ale czy nie brakuje panu tej adrenaliny i emocji związanych z wielką piłką?
- Adrenaliny i emocji mi nie brakuje, bo chłopaki też jeżdżą na różne turnieje. Chcę przekazać młodszym jak najwięcej informacji i tego, co sam umiałem na boisku. Tych emocji jest co prawda nieco mniej niż w dorosłej piłce, ale przez to człowiek jest spokojniejszy.
A dalej śledzi pan poczynania GieKSy?
- Cały czas śledzę losy GieKSy i teraz chyba też będę miał okazję zobaczyć ich poczynania. Zawsze stawało mi coś na przeszkodzie, żeby wybrać się na Bukową np. turniej mojej drużyny. W każdym razie przypatruje się poczynaniom GKS-u i liczę na to, że w nowym sezonie uda się wywalczyć awans.