W naszym cyklu kolejny były piłkarz, którego na boisku wyróżniała nieustępliwość. Zapraszamy na rozmowę o karierze piłkarskiej i karierze szkoleniowej z trenerem Adrianem Napierałą.
Jak trener wspomina swoją karierę juniora?
Bardzo dobrze, bo odnosiłem z reprezentacją sukcesy na skalę międzynarodową. Jako kadra zapisaliśmy się w historii, więc szczególnie sobie to szanuję. Dla wielu chłopaków, dla mnie również, to była przygoda życia, ale na tym się praca nie skończyła. Kilku z nas zrobiło kariery w 1 lidze i w Ekstraklasie, ale przy naszych wynikach z czasów juniora oczekiwania wobec tej grupy były znacznie większe. Muszę jednak podkreślić fakt, że sukcesy juniorskie rzadko mają wymierne przełożenie na karierę w piłce seniorskiej.
Wśród ówczesnych rywali pewnie byli i tacy, którzy zrobili wielkie kariery.
W finale Mistrzostw Europy 1999 roku mierzyliśmy się z Hiszpanami. W bramce rywala Pepe Reina, który zrobił wielką karierę. Był także Mikel Arteta grający potem na dobrym poziomie w Evertonie i w Arsenalu. W barażowym meczu z Anglią grał dobrze znany Jermain Defoe. Natomiast w meczu sparingowym z reprezentacją Czech w bramce stał Peter Cech, który obronił mój rzut karny. Dorastając oglądałem przede wszystkim ligę angielską, zwłaszcza Manchester United. Natomiast wzorem, do którego się dążyło był dla mnie Jaap Stam.
Czego zabrakło, by zagrać w Ekstraklasie?
Udało mi się w Ekstraklasie zadebiutować. Może na fakt, że nie zrobiłem tam kariery miały wpływ moje decyzje? Gdy grałem w SMS-ie Łódź to oprócz piłki ważne było dla mnie zrobienie matury, więc nie skupiałem się tylko na graniu. W ostatniej klasie miałem propozycję z Ekstraklasy, ale z niej nie skorzystałem, bo chciałem przede wszystkim skończyć szkołę. Wówczas do zespołu chciał mnie włączyć trener Ruchu Chorzów, lecz odmówiłem.
Który okres kariery pod kątem stricte sportowym był dla trenera najlepszy?
Na pewno ten spędzony w Szczecinie, gdzie wywalczyliśmy awans do Ekstraklasy. Za trenera Bogusława Baniaka byłem tam podstawowym zawodnikiem. Równie dobrze grałem w Jagielloni Białystok, gdzie także zrobiliśmy awans do najwyższej klasy rozgrywkowej. Tam także u trenera Ryszarda Tarasiewicza byłem podstawowym zawodnikiem. Następnym bardzo dobrym okresem był pobyt w GKS-ie Katowice. Zabrakło rzecz jasna sukcesów drużynowych, ale mi na Bukowej grało się bardzo dobrze. Gdy przyszedłem do GieKSy, klub miał spore problemy finansowe, więc było to zderzenie z rzeczywistością.
Pomimo tych problemów, cały czas oczekiwano od Was sukcesów…
Pod tym kątem GKS jest specyficznym klubem. Bez względu na to jaka jest sytuacja organizacyjna, poprzeczka zawsze zawieszona jest na najwyższym poziomie. Każdy kto tutaj trafia zderza się z marką tego klubu. Albo ktoś to wytrzymuje i walczy, albo - jak wielokrotnie historia pokazywała - przychodzi i ugina się pod ciężarem.
Dla trenera szczególnie trudne do zniesienia były kontuzje.
W żadnym klubie przed GKS-em nie miałem poważnego zabiegu, a podczas siedmiu lat gry w Katowicach trzy razy lądowałem na stole. Miałem operację barku, ścięgna Achillesa i przyczepu przywodziciela. Oczywiście kontuzja nigdy nie jest dobrym wspomnieniem dla zawodnika, ale mimo tych problemów czas spędzony w GKS-ie na pewno był wyjątkowy. Jak się uprawia profesjonalny sport to czasami coś boli, to normalne. Niektórzy mają próg bólu postawiony nieco wyżej od innych. Były sytuacje, że w trakcie meczu sam nastawiałem sobie bark. Po prostu nauczyłem się z tym grać. To był moment, w którym walczyliśmy o utrzymanie i mieliśmy dość wąską kadrę, więc trzeba było po prostu walczyć.
Problemy ze zdrowiem wpłynęły na przyspieszenie decyzji o piłkarskiej emeryturze?
Nie, po prostu wiedziałem, że w końcu będę musiał podjąć tę decyzję. W głównej mierze decydowały względy rodzinne. Poza tym dostałem od GieKSy propozycję łagodnego przejścia na drugą stronę, za co jestem bardzo wdzięczny. Moja forma fizyczna nie miała na to wpływu, podjęliśmy decyzję wspólnie z żoną. Miałem jeszcze propozycje wyjazdu w inną część kraju, ale gra nie była warta świeczki, więc postanowiłem z tych szans zrezygnować.
Dla wielu kibiców GieKSy był Pan przykładem boiskowego walczaka.
Wszystko się działo samoistnie i ja niczego nie reżyserowałem, ani nie kreowałem się na idola kibiców. Po prostu uważałem, że muszę postępować na boisku i poza nim w określony sposób i tak postępowałem. Człowiek był młody i się nad tym nie zastanawiał. Serce i rozum podpowiadały mi, jak mam się zachowywać, a we wszelkie konflikty starałem się nie angażować, bo zawsze na pierwszym miejscu było dobro zespołu. Poza tym miałem pewność, że jeśli klub podziękowałby mi za współpracę, znajdę dla siebie coś innego, gdzie również będę mógł grać na wysokim poziomie.
Doświadczenia z trenerami dobrze przygotowały na rolę szkoleniową?
Moja droga trenera jest krótka, ale cieszę się, że zaczęła się od podstaw. Na początku byłem asystentem trenera Jacka Gorczycy w rezerwach. Następnie sam objąłem drużynę rezerw i najstarszą grupę juniorów w Akademii “Młoda GieKSa”. Rozwijam się krok po kroku. Zrobiłem już licencję UEFA A. Pozostaje mi do zdobycie jeszcze jeden szczebel i do tego będę dążył. Pracowałem z naprawdę wieloma trenerami. Niektórzy byli gorsi, inni lepsi, ale ja od każdego czegoś się nauczyłem. Chociażby tego, jak trener ma nie postępować. Miałem przyjemność współpracowania z selekcjonerem Adamem Nawałką i to w dwóch klubach, bo najpierw w Białymstoku, a następnie w Katowicach. Dobrze wspominam także trenera Tarasiewicza, który jest fachowcem.
Co trener podpowiada swoim juniorom?
Wielu z nich jest w takim momencie, że już chcieliby grać w seniorskiej piłce. To klasyczny błąd, bo niektórzy nie są po prostu na to gotowi. Lepiej poczekać rok czy dwa w klubie, w którym możesz liczyć na profesjonalną pomoc, bo gdy wybierzesz półamatorską drużynę to nie możesz liczyć na to, że się rozwiniesz. Zalecam chłodną głowę i ciężką pracę. Kluczowa w całym procesie jest cierpliwość. Z juniorami starszymi trenujemy tak, jak trenują seniorzy zarówno pod kątem obciążeń fizycznych, jak i jakości treningu. Najpierw młodzi muszą się zaadaptować do specyfiki gry w seniorach. Nie możemy więc przenieść całej grupy juniorów do piłki seniorskiej, bo zakończyłoby się to katastrofą dla tych chłopaków. Trzeba dać im czas na adaptację zarówno w szatni, jak i na boisku.
Zatem trener występuje także jako głos rozsądku?
Staram się korzystać z mojego doświadczenia i przekazywać im wskazówki, ale to od nich zależy, czy z tego skorzystają. Nie staram się też pokazywać im przykładów Krzysztofa Piątka, Arka Milika, czy Roberta Lewandowskiego. Bazuję na naszym podwórku i pokazuje im np. drogę Alana Czerwińskiego, który trafił do GKS-u nie łapiąc się w składzie 3-ligowca. Wielu kibiców twierdziło, że się nie nadaje. Ale swoją cierpliwością i pracowitością udowodnił, że można grać na wysokim poziomie. Zainteresowanie z reprezentacji Polski i z lig zagranicznych nie było więc dużym zaskoczeniem.
Na wiosnę drużyna trenera powalczy o awans do Centralnej Ligi Juniorów.
Pierwszy raz w historii naszej akademii zdarzyło się, że najstarszy rocznik juniorski awansował do ligi makroregionalnej. Na wiosnę rzecz jasna powalczymy o CLJ. Zobaczymy, co przyniesie życie. Chciałbym też podkreślić sukces rocznika 2007, który turniej o Puchar Prezesa PZPN zakończył w najlepszej czwórce. To podkreśla, że nasza praca zmierza w dobrą stronę. Musimy mierzyć się z różnymi wyzwaniami. Niektórzy z naszych piłkarzy zderzają się z rzeczywistością, w której etap juniora jest dla nich ostatnim w tej przygodzie. Trzeba umieć rozmawiać z chłopakiem, który przeżywa rozczarowanie. Ze swojego doświadczenia wiem, że niezwykle ważna jest szkoła dająca alternatywę, gdyby w piłce nie wyszło.
Cele indywidualne?
Wiadomo, że każdy ma ambicje i chce pracować na jak najwyższym poziomie. Rynek trenerski jest jednak bardzo konkurencyjny. Praca w Ekstraklasie to rzecz jasna coś, do czego się dąży, ale przebijają się nieliczni.
Obserwuj @GKSKatowice