Skromny i szybki, skryty i wybiegany. Poznajcie bliżej historię Adama Bały, który przez wiele lat był czołową postacią GieKSy, chociaż, jak mówi, nie osiągnął spektakularnych sukcesów na boisku.
Wybiegany, niezły w dryblingu i najszybszy w Katowicach. Takie cechy musiały wróżyć karierę pełną sukcesów.
- Kariera to chyba za mocno powiedziane, bo kariery raczej nie zrobiłem. To była dla mnie bardziej przygoda z piłką. O zrobieniu kariery mogą mówić inni piłkarze tacy jak Furtok, Świerczewski, czy Węgrzyn. Jeżeli zaś chodzi o te moje predyspozycje, to oczywiście zdawałem sobie z nich sprawę. Jako młody człowiek grało się w piłkę i starało się być najlepszym, co przyczyniło się do tego, że trafiłem w końcu do GKS-u.
Swoją przygodę z piłką rozpoczął pan w Sarmacji Będzin. Co zapamiętał pan z tych młodzieńczych lat?
- Zdecydowanie od tych najmłodszych lat piłka nożna była u mnie na pierwszym miejscu i właściwie nic innego poza tym się nie liczyło. Jak tylko sięgam pamięcią to zawsze każdą wolną chwilę spędzało się na treningu i na grze z kolegami.
W wieku 23 lat trafił pan do GieKSY. Pamięta pan jak przebiegał transfer do klubu przy Bukowej?
- Grałem wtedy w Szombierkach Bytom i wiem, że w tym czasie był mną zainteresowany też Sokół Tychy. Przez jakiś miesiąc czasu trenowałem nawet w Tychach, ale zostałem zawieszony i nie mogłem uczestniczyć w żadnych rozgrywkach. W tym czasie jednak zgłosił się po mnie GKS Katowice. Przyjechali do mnie Jasiu Furtok z trenerem Henrykiem Górnikiem i przekonali mnie do tego, żeby przejść do GKS-u i tam grać. Zapewnili mnie również, że sprawy między Szombierkami a GKS-em są załatwione pozytywnie. Tym mnie przekonali, chociaż nie tylko tym, bo już sama nazwa GKS Katowice to było dla mnie coś wielkiego. Ale też sama obecność Jasia Furtoka ścięła mnie wtedy z nóg i nie wahałem się nawet chwili, żeby przejść do GieKSy.
Szybko zaaklimatyzował się pan w nowym klubie?
- Myślę, że tak, chociaż za bardzo nie miałem nawet czasu na aklimatyzację. Mój transfer przebiegł bardzo sprawnie, a po przyjściu do klubu miałem zaledwie jakiś tydzień treningów i od razu zagrałem pierwszy mecz ligowy. GieKSa miała wtedy problemy kadrowe – wielu zawodników miało kontuzje, a część była wykluczona za kartki. Ja jakoś od razu wskoczyłem do składu i z marszu zagrałem swój pierwszy mecz w GKS-ie z Zagłębiem Lubin, który wygraliśmy 1:0. Uważam, że ten debiutancki mecz był dla mnie bardzo udany. Po tym spotkaniu wpłynęło na mnie wiele pozytywnych recenzji, więc byłem zadowolony.
A to, że pochodził pan z drugiej strony Brynicy było w szatni powodem do żartów?
- Nie było to powodem do jakiś uszczypliwości, a jeżeli już, to raczej w takim kontekście bardziej humorystycznym – w formie żartu. Na pewno nie było w tym jakiejś złośliwości. Kolejną kwestią jest też to, że szatnia GKS-u była wtedy złożona z ludzi z całej Polski, więc była tu cała mieszanka ludzi z różnych regionów.
A z kim pan najbardziej trzymał w szatni?
- Jeżeli chodzi o taką osobę, z którą byłem tam najbardziej zaprzyjaźniony to na samym początku był to Bogdan Pikuta, z którym często przebywałem. Po jego odejściu z klubu natomiast taką osobą, z którą mocno się trzymałem był np. Mirek Widuch.
W 1997r. byliście o krok od zdobycia Pucharu Polski. Jak zapadł panu w pamięci ten finał?
- Pamiętam to spotkanie. Graliśmy ten mecz w Łodzi na boisku ŁKS-u z Legią Warszawa. Niestety przegraliśmy 0:2. To był mój pierwszy rok pobytu w GKS-ie Katowice i było to dla mnie naprawdę wielkie wydarzenie. Doszliśmy do finału Pucharu Polski, ale już na samym finiszu musieliśmy się obejść smakiem.
Z GieKSą pozostał pan nawet podczas spadku do II ligi. Jaka atmosfera panowała wówczas w szatni?
- Nie zamierzałem odchodzić wtedy z GKS-u. Chciałem zostać, cały czas grać w Katowicach i reprezentować barwy klubu. Jeżeli chodzi o spadek GieKSy to nie był to dla nas zbyt wesoły okres, zwłaszcza pod koniec gry w I lidze, kiedy już było wiadomo, że ten spadek jest nieuchronny. W tym czasie atmosfera w szatni była bardzo nieprzyjemna. Mieliśmy do siebie wzajemnie pretensje, odbywaliśmy rozmowy z prezesami i gdy sobie to przypominam, to naprawdę był to trudny okres.
W GieKSie spędził pan 9 lat. Co z tego okresu wspomina pan najlepiej?
- Takim wspomnieniem, do którego najchętniej wracam jest wywalczenie trzeciego miejsca i dostanie się do pucharów, po kilku latach, gdy nie mogliśmy tam grać. Cała drużyna próbowała wtedy nawiązać do tej tradycji. Staraliśmy się jak najlepiej wtedy zaprezentować, ale niestety warunki w klubie były coraz gorsze, a zawodnicy też nie byli już tak dobrzy kiedyś i nie dawaliśmy rady. Ale to trzecie miejsce, które udało nam się zdobyć, to był nasz największy sukces. Tym bardziej, że wcześniej przez długi czas byliśmy typowani do spadku. Patrząc na naszą kadrę i nasze możliwość finansowe nikt nie dawał nam większych szans. Bardziej mówiło się o tym, że będziemy walczyli, ale o utrzymanie, a nie o mistrzostwo Polski.
A jak zapadł panu w pamięci prezes Marian Dziurowicz?
- Zapamiętałem go jak najlepiej. Był dla nas bardzo surowy, ale i sprawiedliwy. Jeżeli chodzi o moją osobę, to mówiąc szczerze nigdy nie miałem z nim żadnych problemów, a wręcz przeciwnie. Jak byłem u prezesa parę razy na rozmowie, to zawsze wychodziłem bardzo podbudowany. Dawał odczuć, że stawia na mnie i jest za mną. Przypominał mi też kwestie mojego pozyskania, jak wyciągał mnie z Szombierek Bytom.
Po odejściu z GieKSy niestety nie miał pan już okazji grać na najwyższym szczeblu.
- Niestety już nie miałem takiej okazji. Ale muszę przyznać, że w drużynie GieKSy też wtedy nie działo się dobrze, a ja już po dziewięciu latach gry w GKS-ie otrzymywałem sygnały, że już chyba za długo gram w tym klubie i że chyba potrzebuję czegoś innego. Właśnie na taki krok się zdecydowałem i zmieniłem klub.
Po rozstaniu z Zagłębiem namawiano pana do powrotu do GKS-u. Żałuje pan, że ten transfer nie doszedł do skutku?
- Tak, żałuję, że się to nie udało. Rzeczywiście prezes zaproponował mi powrót do GKS-u, a ja wróciłem na Bukową. Miałem wtedy też propozycje od ekstraklasowego Górnika Zabrze, ale ja zdecydowałem się wrócić do GieKSy. W klubie trenowałem miesiąc czasu, ale niestety okazało się, że GKS ma zakaz transferów i nie może mnie pozyskać. Musieliśmy się znowu rozstać, a ja byłem zmuszony poszukać innego klubu.
Większość kariery piłkarskiej spędził pan na Śląsku. Nie kusiło pana, żeby spróbować swoich sił gdzieś zagranicą?
- Faktycznie, chodziło mi to po głowie. Niektórzy managerowie się do mnie nawet zgłaszali i proponowali mi wyjazd za granicę. Zastanawiałem się oczywiście nad tym, ale jednak nie zdecydowałem się na taki krok. Były wtedy takie niepewne czasy i nie było wiadomo co się za chwilę wydarzy, bo były to kierunki do Izraela albo do Rosji.
Obecnie jest pan szkoleniowcem Górnika Wojkowice. Jak widać nie chce się pan rozstać z piłką. Wyobraża sobie pan w ogóle życie bez futbolu?
- Na pewno nie. Tak jak mówiłem, od najmłodszych lat człowiek grał w piłkę, uganiał się za nią i to już jakoś zostało we krwi. Miałem krótką przerwę od piłki i nie umiałem sobie znaleźć miejsca, więc wróciłem do futbolu. Zacząłem wtedy właśnie pracę z młodzieżą i staram się teraz przekazać całą moją wiedzę innym zawodnikom.
A jak wyobraża pan sobie swoją dalszą trenerską karierę. Ma pan jakieś konkretne plany?
- Skupiam się teraz na tym, żeby jak najlepiej przekazywać swoją wiedze innym, w taki sposób, żeby to później procentowało. Chciałbym, żeby moi piłkarze rozwijali się i grali coraz lepiej. Na razie pracuję sobie spokojnie w Wojkowicach i na niczym innym się nie skupiam.
Czy jeżeli miałby taką szansę, to zmieniłby pan coś w swojej karierze?
- Z perspektywy czasu, to jeżeli mógłbym coś zmienić, to chyba zmieniłbym swój charakter. Niestety mój charakter nie pozwolił mi grać gdzieś na wyższym szczeblu. Byłem takim skrytym i schowanym człowiekiem, zawsze na drugim planie. Starałem się raczej z niczym nie afiszować i to chyba sprawiło, że nie osiągnąłem tego o czym marzyłem, np. o grze w reprezentacji Polski. Uważam, że teraz już trochę się zmieniłem. Jestem bardziej pewny siebie i jeżeli byłbym takim człowiekiem w młodości to wydaje mi się, że byłoby mi się dużo łatwiej gdzieś przebić.