Dawne gwiazdy GieKSy: Sławomir Wojciechowski

14.01.2016 18:06

Autor: Anna Brzęczek

Był pierwszym Polakiem w Bayernie Monachium, a na liście jego sukcesów są m.in. mistrzostwo Niemiec, gra w Lidze Mistrzów, czy występy w reprezentacji narodowej. Dla fanów GieKSy Sławomir Wojciechowski zawsze pozostanie jednak tym, który nie miał sobie równych w wykonywaniu rzutów wolnych.

Mówi się o panu, że jest pan „tym z Bayernu”. A gdyby pan miał wybrać klub, który najlepiej opisuje pana karierę piłkarską, to jaką drużynę by pan wybrał?

- Jednego klubu raczej nie mógłbym wymienić. Najbardziej z moją karierą kojarzą mi się trzy kluby: Lechia Gdańsk, GKS Katowice i Bayern Monachium.

Pamięta pan jeszcze jak przebiegał transfer do klubu przy Bukowej?

- Do GieKSy trafiłem w pakiecie z Grzegorzem Pawłuszkiem. Przeszliśmy z drugoligowego Zawiszy Bydgoszcz do bardzo mocnego zespołu w Katowicach, w którym później czułem się nadzwyczaj dobrze.

W GKS-ie mocno zaprzyjaźnił się pan z Adamem Ledwoniem.

- Z Adamem znałem się już wcześniej z reprezentacji młodzieżowej Polski. Adam bardzo mi pomógł w aklimatyzacji w GKS-ie Katowice. Doskonale pamiętam ten okres i nie przypominam sobie, żebym miał jakiekolwiek problemy z aklimatyzacją w nowym klubie.

Pana znakiem firmowym były rzutu wolne. Miał pan jakąś własną metodę trenowania stałych fragmentów gry?

- Własnej metody nie miałem, aczkolwiek wychowywałem się w Gdańsku pod wodzą trenera Bogusława Kaczmarka, który do stałych fragmentów gry przykładał bardzo dużą wagę. Po każdym treningu zostawałem i wykonywałem po 100-120 rzutów wolnych, a czasami pewnie i więcej. Ta powtarzalność była po prostu moją metodą. To była ciężka praca poparta możliwościami i talentem do wykonywania tego elementu gry.

Warto przy okazji wspomnieć o dwóch bramkach strzelonych z rzutów rożnych w dwóch kolejnych meczach.

- Pamiętam doskonale te spotkania i bramki. Jeden z goli krąży na YouTubie, więc można go sobie obejrzeć. Drugą bramkę zdobyłem natomiast podczas meczu z Ruchem Chorzów. Przegrywaliśmy wtedy 0:1, a ja w ostatnich minutach strzeliłem na 1:1. Generalnie trudno mi zapomnieć którykolwiek z meczów w GKS-ie Katowice, bo był to dla mnie bardzo ważny i bardzo dobry okres w mojej karierze, który niezwykle miło wspominam.

 



Ma pan swój ulubiony mecz z GKS-u?

- Dobrze wspominam spotkanie, w którym siedziałem na ławce rezerwowych. Byłem wtedy po ospie. Dwa tygodnie przed ligą w ogóle nie trenowałem i w trzech-czterech kolejnych meczach wchodziłem z ławki rezerwowych na boisko. Bodajże w 70. minucie meczu siedziałem jeszcze na ławce, bo nie byłem nawet przewidziany do wejścia. Sędzia akurat odgwizdał dla nas rzut wolny i trener kazał mi się szybko rozbierać. Podbiegłem do linii bez żadnej rozgrzewki czy przygotowania, po ciężkiej chorobie i pewnie jeszcze z gorączką, i udało mi się zdobyć bramkę. Pamiętam tę bramkę doskonale.

A jak wspomina pan ówczesnego prezesa Mariana Dziurowicza?

- Prezesa Dziurowicza wspominam bardzo dobrze, choć wiem, że miał w Polsce różne opinie. Uważam, że obecnie brakuje takich prezesów z twardą ręką i z dużymi możliwościami. Patrząc na wyniki, jakie osiągał wtedy GKS to na pewno było widać pracę prezesa Dziurowicza. Pod jego wodzą było w klubie naprawdę perfekcyjnie.

Jak się pan czuł, gdy dostał pan powołanie do reprezentacji?

- Każdy piłkarz już od dziecka dąży do tego, aby zagrać w reprezentacji. Ja wiedziałem, że moja forma rośnie, dużo spotkań rozegrałem w reprezentacji młodzieżowej i bardzo liczyłem na to, że prędzej czy później tę koszulkę z orzełkiem założę. Gdy dostałem powołanie, to byłem bardzo dumny i szczęśliwy. Sądzę, że gra w reprezentacji narodowej to jeden z większych sukcesów w mojej karierze.

W 1998 r. pożegnał się pan z GieKSą. Jak wyglądały kulisy transferu do FC Aarau?

- Przebiegało to w bardzo naturalny sposób. Mój czas w Katowicach powoli się kończył i zostałem wysłany na testy – takie czysto piłkarskie, a nie medyczne . W Aarau bardzo się spodobałem i po dwóch-trzech dniach klub podjął decyzję o dokonaniu transferu.

Następnie trafił pan do Bayernu Monachium. Jak wspomina pan tamten okres gry?

- Trudno tu mówić o grze. To była bardziej przygoda, w której nie do końca mogłem się sprawdzić ze względów zdrowotnych, ponieważ nękały mnie bardzo poważne kontuzje. Po szwajcarskim Aarau Bayern był wielkim przeskokiem sportowym i mentalnym pod każdym względem. Zresztą do dzisiaj jest to jeden z najlepszych klubów. Jeżeli chodzi o moje doświadczenia, to wspominam ten okres bardzo dobrze, natomiast jeżeli chodzi o aspekt sportowy to nie do końca, bo nie miałem zbyt wielu okazji do gry.

Jaki był w tamtych czasach przeskok między ligą polską a innymi europejskimi ligami?

- Jeżeli chodzi o ligę szwajcarską to nie ma takich wielkich różnic. Myślę, że w tamtym okresie - i też obecnie - liga polska i szwajcarska są do siebie podobne. Bundesliga to jak wiadomo jest już zupełnie inna półka. Jednakże na treningach w Niemczech nie miałem się czego wstydzić – byłem wyróżniającym się zawodnikiem, jeżeli chodzi o wyszkolenie techniczne. Zabrakło jednak innych aspektów, żeby na dłużej zostać Bayernie. Duża różnica była oczywiście pod względem organizacyjnym. Mieliśmy tam wszystko i boiska, i stadiony, a w Katowicach zdarzało się jeszcze, że w okresie jesiennym grało się na błocie, bo trawy było mało. W Niemczech natomiast były podgrzewane płyty, doskonałe warunki i świetne zaplecze – baseny, siłownie. Pod tym względem różnice były naprawdę spore. Tak było w tamtych czasach, bo obecnie nasze kluby już tak nie odstają od innych.

A czy zauważał pan jakieś różnice jeżeli chodzi o atmosferę w szatni?

- Tamten Bayern, w którym ja grałem był bardzo fajny. Trener Hitzfeld nadzwyczaj dobrze prowadził drużynę. Było wiele gwiazd w zespole, ale nie odczuwało się tego w szatni – tam wszyscy byli równi i nikt się nie wywyższał. Wszyscy byli bardzo przyjaźni i sympatyczni. Nie zgadzam się z tym, którzy mówili np. że Effenberg był nieprzyjemny, że miał twardą rękę, bo to był mój najlepszy kolega, którego dzisiaj bardzo dobrze wspominam.

A jaka była wówczas mentalność piłkarzy?

- Byli tacy piłkarze, którzy przychodzili dwie godziny przed treningiem, a wychodzili cztery po, więc trenowali codziennie po osiem godzin. Do nas to powoli już doszło i zawodnicy są większymi zawodowcami. Minęło od tego czasu ok. 25 lat, bo wówczas był to ogromny przeskok mentalny.

Czy w obecnych warunkach piłkarz, chcący osiągnąć coś w piłce powinien wymagać od siebie znacznie więcej niż wymaga tego klub?

- Dużo więcej. Dzisiaj piłka jest już tak atletyczna, że sam talent i normalny trening po 1,5 godziny raz czy dwa razy dziennie to za mało. Praktycznie całe swoje życie należy podporządkować treningowi. Począwszy od śniadania, przez podporządkowanie całego dnia, po treningi indywidualne. Większość zawodników na tym wyższym poziomie ma swoich personalnych trenerów i dietetyków. Chociażby Robert Lewandowski musiał wiele zrobić, aby dojść do tego momentu, w którym obecnie się znajduje. To nie były tylko treningi w Borussii Dortmund. To przede wszystkim jego głowa i całe życie, które musiał podporządkować, aby dojść do takiego poziomu. Nie mówię tu tylko o treningu, bo są piłkarze typu Cristiano Ronaldo, którzy trenują praktycznie 12 godzin dziennie. Wliczam w to też dietę, siłownie, rozciąganie. Sukces zależy w dużej mierze od charakteru i indywidualnego podejścia do zawodu. Już młodym zawodnikom zaczynamy wpajać, że gra w piłkę to nie tylko przychodzenie na trening, tylko podporządkowanie całego dnia i myślenie o tym co się robi, żeby to zdrowie zyskiwać, a nie tracić.

A pan wciąż jest aktywny. Wyobraża pan sobie całkowicie zerwać ze sportem?

- Nie ma takiej możliwości. Po dwóch dniach bez ćwiczeń zaczyna mnie wszystko boleć i zaczynam się źle czuć. Myślę, że ma to podłoże bardziej psychiczne niż fizyczne, bo trochę odpoczynku nie powinno nikomu zaszkodzić. Jestem zmuszony do tego, by być aktywnym cały czas.

Co najlepiej wspomina pan z całej kariery piłkarskiej?

- Jestem dumny, że wychowałem się w Lechii i tu rozpocząłem karierę, jestem dumny, że GKS Katowice pozwolił mi wejść do większej piłki, i że dzięki temu miałem okazję zagrać z orzełkiem na piersi i w Bayernie Monachium.

Jest coś o czym pan marzy?

- Marzenia mam bardziej związane ze sportem. Chciałbym, żeby Lechia zagrała przynajmniej w pucharach, a najlepiej w Lidze Mistrzów. Kolejne marzenie jest takie, żebym mógł zobaczyć GKS w ekstraklasie.

 

Partner strategiczny
Partner Kluczowy
Partner Wiodący
Klub Biznesu
Partner techniczny
Partnerzy
Fortuna 1 Liga